Strona:Bronisław Rajchman - Wycieczka na Łomnicę.djvu/74

Ta strona została przepisana.

przepaściami wspinali, zrozumieją nasz podziw i nasze ukontentowanie ze sprytu i uwagi Józka.
U samego szczytu prawie tamował drogę wielki wiszar. Wdzieramy się nań zgięci w pałąk. Z niego, pomiędzy dwiema przepaściami, wchodzimy na inny, zdaje mi się południowy bok Łomnicy, i po wiszących nad ciemną otchłanią urwiskach i wiszarach wdzieramy się na wiérzchołek. Tchu mi już zabrakło. Chciałem odpocząć, ale lękałem się zwolnić natężenie woli i muskułów, oparty na wązkiéj podstawie.
— Już nie precz (daleko), pocieszał mnie Roj.
— Ah! żeby choć trochę wody!
— To na wirchu napiją się, już nie precz!
Ja jednak celu naszego nie widziałem. Zrobiłem jeszcze kilkanaście energicznych poruszeń, na podobieństwo kota wdrapującego się na drzewo, chwyciłem się za jakiś wiszar, wciągnąłem się nań, stanąłem na nim nogami, obejrzałem się... i nic około siebie wyższego nie widziałem...