Strona:Bronisław Rajchman - Wycieczka na Łomnicę.djvu/77

Ta strona została przepisana.

Wiatr ciągle z wielką siłą wiejący nagle jeszcze więcéj spotężniał, chmury w prądzie jego wydłużyły się, zaczęły biedz jak szalone, skłębiły się z sobą, rozbiły na jednostajnę mgłę, która wszystko dokoła zaćmiła; lecz wkrótce z wiatrem daléj na zachód popłynęła i wiérzchołki wyłoniły się jakby za podniesieniem kurtyny.
— Widok! zawołał pan Ludwik czatujący nań oddawna na wzniesieniu.
Wstaliśmy i walcząc z wichrem posunęliśmy się na miejsce otwarte.
Rzeczywiście ku zachodowi i północy pokazał się las grzbietów i piramid, groźne mury i baszty ducha zniszczenia, straszące swą wielomówną niemotą. Lodowy, Gierlach, Ganek, Wysoka, Mięguszowiecka, Rysy, Wołoszyn, a w dali gdzieś zakrzywiony Krywań, stały przed nami wyzywająco, dumnie, zimno, podobne jak mówi Deotyma do ucieleśnionéj myśli potężnéj, bez odrobiny uczucia.
Wyzębione mury i wieżyce zrujnowanego świata, śnieżne całuny kryjące rany nielitościwym zębem czasu zadane, rozpadliny po których pełzną na dół okruchy styranych wielkości, ołowiane chmury, grożące ciemnością, stworzyły scenę, która się domagała chóru niewidzialnych duchów z Fausta, aby ponuro i żałośnie z głębokości śpiéwały:

Weh! Weh!
Du hast sie zerstört,
Die schöne Welt,
Mit mächtiger Faust;