Strona:Bronisław Rajchman - Wycieczka na Łomnicę.djvu/80

Ta strona została przepisana.

czasami, jakby dla przerwania nudnéj, jednostajnéj powolności, półbóg posyła chmurę, która ognistym pierunem przeszyje łono szczytu i zwali głaz, około którego woda, mróz i wiatr tysiące latby pracowały. Ale i wtedy głaz się im nie wymknie. Powitają go znowu na dolinie...
Widok trwał kilka minut. Chmury znowu wypełzły z przepaści, zmąciły powietrze, zasłoniły wszystko i skazały nas, tak jak chcą duchy z Fausta, na odbudowanie we własném łoniu kształtów świata piérwotnego.
Widzieliśmy tylko sam szczyt Łomnicy — także obraz starości i rozpadu. Zdaleka tak krępy, lity, potężny, zdający się urągać wszelkim potęgom zniszczenia, okazuje się zblizka zgrzybiałym szczątkiem olbrzyma, około którego nielitościwe Parki krzątać się nie przestają. Z boku szramy, głęboko sięgające wyrwy i wyłomy, a wiérzch strzaskany na głazy...
Górale spali sobie we mgle w najlepsze, ułożywszy się twarzami ku granitowéj pościeli. Tylko jeden Tatar, z wielkim swoim żalem nie mógł się oddać téj rozkoszy, albowiem p. Ludwik, rysujący widoki szczytów z każdego wydatniejszego punktu, dopytywał się go o drobniejsze szczegóły i badał zcy czasem nie szkli (blaguje).
Rozjaśniło się jeszcze kilka razy częściowo, i to tylko na krótką chwilę, nigdy tak széroko jak przedtém.
Owa chwila była dla mnie dostateczną. Wprawdzie nie rozejrzałem się dokładnie, wprawdzie nie-