Strona:Bronisław Rajchman - Wycieczka na Łomnicę.djvu/88

Ta strona została przepisana.

Wszystko to, w mniejszym stopniu, objawia się gdy stoimy na wysokiéj wieży. Choć nas chroni żelazna balustrada, jednak nie możemy długo patrzéć na bruk.
Nigdy nie doświadczyłem zawrotu głowy nad przepaścią; jednakże schodząc z Łomnicy, doznałem pewnéj emocyi, tak żem musiał odwrócić wzrok od głębi. Przyszło mi to z największą łatwością.
Szliśmy tą samą drogą, którąśmy wchodzili.
Wisieliśmy nieraz, rozkrzyżowani na ścianie skały, szukając omackiem podpory dla nóg. W téj pozycyi byliśmy tak bezbronni jak przykuty do skały Kaukazu Prometeusz względem sępa. I gdyby którego z nas, samotnego, spotkał w tém miejscu jaki wielki ptak drapieżny, i zechciał rzucić się na niego, to jużby nieszczęśliwego nie zobaczyły rozkoszne równiny.
Przybyliśmy wreszcie do miejsca zawalonego kamieniem. Dla utorowania drogi dla nas i naszych następców Roj go zrzucił.
Było coś demonicznego w łoskocie, który sprawił ten głaz olbrzymi, spadając na lity granit. Huk głuchy, jakby podziemny, odbił się o ściany przepaści, gdy kamień, zakréśliwszy parabolę, padł na skałę, która aż zadrżała od uderzenia.
Nie byliśmy wtedy nad przepaścią, więc nie było obawy o podziałanie na wyobraźnię.
Przebyliśmy wreszcie bez żadnego przypadku resztę drogi i stanęliśmy znowu na przełęczy, opuszczonéj przez nas przed trzema godzinami.