rzyły się kałuże, górale woleliby, choć to już było o zmroku, drzéć się po skałach i urwiskach. Byli w złym humorze.
Dodawałem im bodźca, jak oni mnie na urwistych skałach.
— Idźta śmiało — nie bójta się! Dobrze idzieta — drugiby tak nie poseł — wam na kozice chodzić!
W godzinę niespełna dopadliśmy zziajani do domku myśliwskiego, wystawionego w dolinie Staroleśnéj. Zwie się on po węgiersku Rosa-Menhaz. Tu już uczuliśmy przedsmak cywilizacyi. Wystawiony dla gości Szmeksu, a więc jest on zaopatrzony we wszelkie błogości kultury jak: dach, chléb, piwo. To ostatnie było dla spragnionych podróżnych prawdziwym nektarem.
Na deser mieliśmy słodki komplement jasnowłoséj Niemki, że Polacy są najmilszymi i najdzielniejszymi ludźmi w świecie. Zasłużyliśmy nań zapewne wysuszeniem trzydziestu kufli w przeciągu kilku minut.
Reszta drogi do Szmeksu, choć niemniejsza od odległości pomiędzy statuą Kopernika a Wierzbnem, była już dla nas igraszką. Biegliśmy po ścieżkach nie gorszych jak w Łazienkach Królewskich. Choć ciemność nocy zaległa, jednakże nie potrzeba już było szukać punktów oparcia dla nóg, miéć się na baczności od głazów, szczelin, przepaści. Owionęła nas atmosfera komfortu. Z krainy śmierci wstępujemy na próg życia, z krainy niedostatku do ogniska obfitości i wygody.
Strona:Bronisław Rajchman - Wycieczka na Łomnicę.djvu/93
Ta strona została przepisana.