Strona:Bronisław Rajchman - Wycieczka na Łomnicę.djvu/96

Ta strona została przepisana.

Jedném uchem słucham téj rozmowy, drugiém pogrążam się w chaosie panującym w sali. Z ogromnéj plątaniny głośno wymawianych wyrazów wyrywały się niekiedy słowa niemieckie, a częściéj nieznane mym uszom węgierskie, twarde i dźwięczne. Przyszło mi na myśl, że język węgierski musi być bardzo zdolnym do harmonii naśladowniczéj, w opisie tententu koni.
Uderza mnie zbiór śniadych twarzy węgierskich, w ogóle miłych, lecz mających jakiś odcień demoniczny. Sądzę, że z tego powodu bardzo się podobają naszym paniom sąsiedzi z za gór. Cera śniada, wyraz twarzy energiczny, włosy krucze, wzrok pewny, często przenikający. Niech nikt jednak nie sądzi, że są podobni do cyganów. Najprzód bowiem należą do zupełnie innéj rasy, a powtóre nie mają w oczach i rysach téj dzikiéj nieokiełznanéj namiętności, tak uderzającéj w cyganach.
O jedenastéj wracamy do domu. Zasypiam z wiarą, że Szmeks jest tak wielki jak Karlsbad lub Ems.
Po śnie głębokim a pokrzepiającym, za któryby niejeden z Krezusów oddał połowę swoich dochodów, a którego i jabym wtedy za największe skarby nie odstąpił, obudziłem się nie wiedząc gdzie jestem. Gdym się zoryentował, spojrzałem na zégarek. Wskazówka stała na siódméj, a było dość szaro. Czyżby rzeczywiście?...
O radości! dészcz padał jak najrzeczywiściéj. A dészcz znaczył pozostanie w Szmeksie na czas dłuższy, a więc: odpoczynek, dokładne zapoznanie