Naturalnie poszliśmy za jego przykładem, ale pomimo najszczerszych chęci i godnéj pochwały energii, nie mogliśmy ich uprzątnąć dość prędko, aby usunąć zupełnie niebezpieczeństwo grożące naszéj odzieży. Ucierpiały téż szczególniéj, jako białe, pantalony góralskie p. W., który je już z góry przeznaczył na dar dla Teatru Wielkiego w Warszawie, aby Jontek mógł prawdziwie po góralsku występować na scenie.
Przedstawienie więc Halki, co do kostyumu Jontka, musi pozostać jeszcze bez reformy.
Nie pozostawało nam nic innego jak zrobić bonne mine au mauvais jeu i jechać daléj w spokoju, pocieszając się tém, że gorzéj byłoby, gdybyśmy spadli z drogi przylepionéj do stoku góry, na pieńki i korki, niebardzo się do nas uśmiechające.
Zjeżdżaliśmy bez najmniejszego wrażenia po stroméj drodze, która niezatarte ślady w umysłach dam zostawia. Konstatowaliśmy tylko, że w nocy trudnoby było na niéj uniknąć kalectwa.
Wreszcie zajechaliśmy na tór tak kamienisty, że furka podskakiwała jak kijek, który dziecko przesuwa po parkanie. Boki boleć zaczęły, zeszliśmy więc z wózka i postanowiliśmy już pieszo dotrzéć do Roztoki. Uczyniliśmy to zresztą i ze względu na konie, które się wyprężały jak struny, aby toczyć koła po drodze utworzonéj z otoków wielkości zwykłych brukowców.
Szliśmy ciągle przez las, dość rzadki, lecz zawsze zasłaniający nam widok, który tu zresztą, jak na Tatry, jest dość pospolity. Nagle dał się słyszéć wystrzał. Nie wiedziałem co to znaczy, ale mnie dr. Chałubiński objaśnił, że górale nasi, którzy przyszli przez Waksmundzką, dojrzeli już nas i dają znak swéj obecności na miejscu.
Wkrótce téż dojrzałem szarzejącą się pomiędzy drzewami odzież górali, i w kilka chwil potém weszliśmy do Schroniska w Roztoce, które od imienia poety i geografa naszego zostało nazwane schroniskiem „Wincentego Pola“.
Ponieważ posiłek w Roztoce mógł tylko czynnych aktorów zajmować, a czytelników znudziłby bezwątpienia témbardziéj, że nic czuję w sobie dość poetycznego polotu do oddania zapału, z jakim