my, oderwawszy się od całego świata cywilizowanego, od całéj swojéj przeszłości, i byłem w téj chwili tylko najprostszém dzieckiem natury, które roskoszuje się ciepłem, barwami i wężykowemi ruchami sutego, bogatego ogniska.
Kiedy niekiedy tylko spoglądałem na dekoracye, które nas otaczały. Z początku widać było szare skały i bielejące na nich śniegi, późniéj, gdy już nawet z wierzchołków otaczających nas w półkole blaski dnia spełzły, widziałem tylko ciemne kontury gór na jaśniejszém cokolwiek tle nieba.
Spoglądałem także czasami na twarze górali. Roj gotował wodę na herbatę, Ślimak wydobywał zapasy z torby, a inni siedzieli naokoło ogniska; oparłszy się na kolanach i paląc krótkie fajeczki, spoglądali jak ja w ogień, lub téż posilali się tém, co w sakwach z sobą przynieśli.
O kilka kroków ztamtąd szarzał namiot płócienny, w którym dwaj górale słali nam wspólne łoże na miękkiéj kosodrzewinie.
Istny obóz cygański! Tylko dr. Chałubiński stanowił w nim dyssonans. Usiadł na boku i porządkował mchy zebrane w ciągu dnia.
Silny wiatr odchylał na bok płomień i za ogniskiem zobaczyłem starego Sabałę, który wlókł za sobą ogromną gałęź kosodrzewiny. Nie spoczął on aż do téj chwili i możeby jeszcze poszedł ścinać drzewo na ogień, co jest jego najulubieńszém zajęciem, gdyby mu wprost doktór nie nakazał, aby odpoczął.
— Jeśli jeszcze kosówki potrzeba, rzekł, to młodsi po nią pójdą; a wy mój Sabało odpocznijcie tu; a najprzód napijcie się, dodał, wódki.
Sabała machnął ręką, jakby chciał powiedziéć, że wcale zmęczony nie jest i że jeżeli usiądzie, to tylko dla uczynienia zadość profesorowi. Wódki napił się chętnie i usiadłszy zaraz zaczął swoję „gęśl“ stroić.
Tymczasem woda zagotowała się i Roj ze Ślimakiem zaczęli nam podawać herbatę. Piliśmy jednę szklankę po drugiéj, z taką pożądliwością, jakiéj już dawno nie pamiętam. Zrozumiałem w téj chwili dla czego dr. Chałubiński radzi brać na wycieczki „nieskończenie wielkie“ ilości herbaty i cukru. Wypiliśmy po kilka szklanek, a gdyby jeszcze starczyło, to bez wątpienia jeszczebyśmy pili, ale na nieszczęście „browar“ nie był nieskończenie wielkim.
„Browarem“ nazywają górale używany przez doktora kociołek z blachy żelaznéj, który się okazał najwygodniejszym na wycieczkach. Do samowara potrzeba węgle z sobą nosić, kociołek zaś można ogrzewać na ognisku kosodrzewiny. Stawia go się wprost na
Strona:Bronisław Rejchman - Wycieczka do Morskiego Oka przez przełęcz Mięguszowiecką.djvu/21
Ta strona została przepisana.