ma się dobrze, i skutkiem tego śliwowica dostała się góralom, a p. W. w zamian otrzymał sodę, któréj niestety zbyt mało zabraliśmy z sobą. Po lekarstwie uczuł się zdrowszym, tak, że nam zaręczył, iż ma się zupełnie dobrze. Wątpiłem o tém, bom poznał, choć w małéj mierze, smak i działanie owéj śliwowicy. Następny dzień okazał, iż podejrzenie moje nie było bez podstawy.
Sabała zaczął grać po śliwowicy z większym jeszcze zapałem niż na furce. Gdym usłyszał pierwsze dźwięki owinąłem głowę w pled i zatkałem uszy palcami. Pomimo to dźwięki dochodziły do mojego słuchu; ale nie wydawały mi się już tak przykremi jak rano. Odsłoniłem więc otwory uszu. O cudo! melodya wydała mi się znośną. Ten utwór, pomyślałem sobie, jest jeszcze jaki taki — nawet... doprawdy — dodałem ostrożnie, nieco przyjemny, ale broń Boże, żeby zagrał ulubioną melodyą profesora Chałubińskiego. Ledwie myśl ta w mojéj głowie powstała, a już profesor zawołał:
— Mój Sabało, zagraj no tamto, już wiész....
Uszanowanie dla osoby przywódcy wyprawy nie dozwoliło mi prosić go o oszczędzanie moich nerwów. Postanowiłem mężnie wytrzymać tę napaść dyssonansów na moje błony bębenkowe.
Lecz — o cudo powtórne! — nawet — ulubiona melodya doktora wpadała dość mile w moje uszy.
— Czy to śliwowica tak podziałała na ręce Sabały, pomyślałem, czy otoczenie.
Na tym punkcie popełniłem omyłkę. Zmiana była nie w muzyce, lecz w moich uszach, w całéj raczéj mojéj istocie.
Odpoczynek na kamieniach wśród kosodrzewiny, dekoracya nagich gór, ognisko wśród dzikiéj ciemności, rozwiéwane przez wiatr to w tę, to w owę stronę, iskry sypiące się deszczem na ludzi i kamienie, twarze koczujących błyskami przerywanemi oświetlane, oto tło z którém muzyka Sabały była w najzupełniejszéj harmonii. Potrzebną ona nawet była do całości obrazu, a kto wié, czy mazurek Szopena, lub sonata Beethovena nie wydawałaby się fałszywą nutą w téj ogólnéj harmonii dzikości.
Przyzwyczaiłem się tedy do melodyi Sabały, znalazłem w niéj nawet pewien urok, choć nie mogłem tego pierwotnie przypuścić.
Im dłużéj grał, tém chętniéj go słuchałem, a gdy niektórzy z górali tańczyć zaczęli, spostrzegłem, że jeszcze tego szczegółu brakowało, aby obraz był skończonym.
Góralowi niewiele miejsca do tańca potrzeba. Trzy kroki wzdłuż i wszerz — to dla jego choreograficznych popisów dostateczna arena. Taniec ich powstał w szałasie, gdzie bywa natłok ludzi i bydła i gdzie zaledwie pozostaje kilka stóp kwadratowych
Strona:Bronisław Rejchman - Wycieczka do Morskiego Oka przez przełęcz Mięguszowiecką.djvu/23
Ta strona została przepisana.