Tu znów ja nie wiedziałem co juchas mówi.
— Co to jest watra? zapytałem.
Przewodnicy wskazali na ognisko, a dr. Chałubiński rzekł.
— Watra czyli ognisko, jest to czysty, niezmieniony wyraz sanskrycki, który się dotąd w mowie ludu polskiego w górach zachował.
Wyraz sanskrycki, w pierwotnéj swéj czystości, o tysiąc mil od miejsca swego powstania, o tysiące lat od chwili, gdy wyszedł ku zachodowi z swéj kolébki! Fakt to był dla mnie zupełnie niespodziany i nic dziwnego, że przeniósł mnie znowu w czasy, kiedy rodziły się plemiona europejskie.
Znowu dumałem....
Tymczasem milcząca przez czas niejaki gęśl Sabały znowu zabrzmiała, a baca, który po przyniesieniu mléka stał nieruchomy przy naszéj watrze, puścił się w tany.
Był to mistrz w swoim rodzaju. Żaden z naszych przewodników nie dorównałby mu w pląsach. Nie było to już jednostajne dreptanie, była to sztuka i fantazya. Widzieliśmy nowe ruchy, wykonane zręcznie, lekko, harmonijnie a przytém z werwą, która nie tylko górali, ale nas wszystkich excytowała, i gdybyśmy umieli tańczyć przy téj muzyce, to bez wątpienia widok ten pociągnąłby nas do towarzyszenia bacy.
— Ach jakież to śmieszne, powiedziałem sobie, gdym taką chęć do tańca uczuł, jakież oryginalne!
Skończyło się jednak naturalnie na przyglądaniu się. Patrzyłem długo, a zaduma moja zaczęła coraz bardziéj przybiérać charakter marzenia. Wyobraźnia zaczęła mi przedstawiać bujne obrazy fantastyczne. Widziałem grupę pierwotnych aryjczyków, która oderwawszy się od pnia głównego dążyła na północ-zachód. Widziałem ją przy watrze pląsającą, a w dzikim i poetycznym tańcu przyjmowały téż udział gibkie dziewice. Marzenie stawało się coraz zawikłańsze i byłoby się może snem twardym skończyło, gdyby doktór Chałubiński, który już leżał w namiocie nie zawołał.
— Panowie, czas do koléby!
Owinąwszy się w pledy, kołdry, palta, włożywszy, na nogi ciepłe pantofle lub buty sukienne, zaczęliśmy się wślizgiwać do namiotu na posłanie, zrobione przez górali z gałęzi kosodrzewiny.
Namiot p. Chałubińskiego jest oryginalnym namiotem oficera francuskiego, sprowadzonym umyślnie do wycieczek tatrzańskich. Dwie osoby mogą w nim spać bardzo wygodnie, trzy nieźle się jeszcze pomieszczą, lecz dla cztérech mało jest miejsca. Nas zaś było cztérech. Leżeliśmy więc przy sobie w ścisłym szeregu, tak jak np.
Strona:Bronisław Rejchman - Wycieczka do Morskiego Oka przez przełęcz Mięguszowiecką.djvu/27
Ta strona została przepisana.