Spojrzałem na niego. Był jeszcze zajęty układaniem i znaczeniem mchów, do czego się zabrał w chwili, gdyśmy weszli na Wagę. Czynił to tak spokojnie i uważnie, jakby nie przebył kilkogodzinnéj drogi. Przez cały ten czas nie położył się na trawie, choć zaleca leżenie jako jedyny sposób wypoczynku po silném strudzeniu. Ja, który wychodząc z domu, postanowiłem sobie notować szczegóły podróży, nie zdobyłem się nawet na sięgnięcie po notyskę i ołówek, doktór zaś nie pozwolił sobie użyć odpoczynku, napić się herbaty, dopóki nie uporządkował zebranych na drodze mchów. Wstydziłem się za siebie i jeszcze wyższy szacunek uczułem dla profesora. W téj energii i w tym porządku, rzekłem do siebie, leży część tajemnicy jego stanowiska pomiędzy ludźmi; — trzeba go naśladować, pomyślałem bardzo szczerze, i wziąłem — nie książeczkę i ołówek, lecz szklankę herbaty.
— Zapamiętam przecięż do wieczora, tłómaczyłem sobie. Lecz tego lenistwa dotąd odżałować nie mogę.
Sprawiedliwość jednak względem siebie samego każe mi przyznać, że nie zupełnie zawiniłem. Lenistwo to miało pewne uzasadnione podstawy. Czym się tu wybrał, dla notowania? Niech przynajmniéj tutaj odpocznę i oddam się całkowicie prądowi wrażeń, rzekłem duchowi porządku, który mi kazał notować. Spytajcie się literatów, czy nie miałem racyi.
Odpoczynek nie trwał dłużéj jak pół godziny. Ku wielkiemu memu zdumieniu odzyskałem wszystkie siły, choć w chwili przybycia na Wagę sądziłem, że stałem się na kilka godzin niezdolnym do marszu. Poszedłem za pp. Chałubińskiemi na prawo, nie wiedząc gdzie idą i nie mogąc się o cel ich zboczenia zapytać, gdyż wyruszyli wtedy jeszcze gdym w najlepsze spożywał dary Boże. Słyszałem wprawdzie, że profesor mówił Rojowi, iż prawdopodobnie powróci na Wagę, skąd się udamy do Mięguszowieckiéj doliny, ale nie wiedziałem dokąd zmierza. Zdawało mi się, że to zboczenie nie zabierze dużo czasu, że potrwa co najwyżéj kwadrans, gdyż na lewo rozciągała się dość pozioma równia pochyła, założona stosunkowo równo płaskiemi odłamami skał, która się ostro kończyła. Z początku, dla oszczędności sił, nie miałem zamiaru pójść na nią, gdyż profesor odchodząc rzucił słówko, iż kto zmęczony niech na Wadze poczeka. Sądziłem więc, że nic tam nie ma ciekawego i że profesora prowadzi tylko chęć rozejrzenia się i ztamtego, choć może nieważnego punktu, po okolicy. Jednakże i moja ciekawość przemogła tém bardziéj, że uważałem cel za bliski. Sądziłem, że nie więcéj przejść potrzeba jak przez długość Saskiego ogrodu. Tymczasem doznałem
Strona:Bronisław Rejchman - Wycieczka do Morskiego Oka przez przełęcz Mięguszowiecką.djvu/34
Ta strona została przepisana.