wielkiéj niespodzianki zarówno co do długości drogi jak i widoku, który się na jéj końcu oczom moim przedstawił.
Szło się rzeczywiście dość wygodnie, bo ani wielkich kroków nie potrzeba było robić, ani téż równowaga ciała nie ulegała częstym zachwianiom. Ale droga była bardzo długa. Już pół godziny szedłem, a byłem ledwie na jéj połowie. Nadto, choć z Wagi widziałem dobrze całą tę równię pochyłą, — przynajmniéj tak mi się zdawało, — na środku jéj nie wiedziałem już gdzie postąpić. A szedłem bez przewodnika, pewny będąc, że to zboczenie jest igraszką. Zacząłem więc wołać. Usłyszałem słaby głos, lecz nie mogłem odróżnić brzmienia wyrazów. Wdrapałem się więc na jakieś wywyższenie, z którego zobaczyłem przewodnika zostawionego dla mnie na drodze przez profesora. Kierując się według jego znaków przeszedłem na lewy brzeg pochyłości, gdzie już droga nie była tak równą. Trzeba było zejść na dół, po wąskim gzémsie, aby wejść znowu na górę. Wreszcie przybyłem do rozpadliny, nad którą sterczał garb skały. Objąwszy go, według rady przewodnika ramionami, przeszedłem przez 3 stopową szczelinę, mając pod sobą i o kilka cali za sobą głęboką przepaść.
— O o! oni śmiało chodzą, rzekł przewodnik, bo drugi pan to stanie nad przepaścią i drży. Trzeba mu wtedy kazać zamknąć oczy i przeprowadzić go nad przepaścią za rękę. A panu nie ćmi się w głowie?
— Nic a nic; najmniejszego zawrotu nigdy nie doznaję.
— A to dobrze, to pan wszędzie chodzić może.
Byłem uczciwie zmęczony, lecz ten pochlebny dla mnie sąd górala dodał mi tak silnego bodźca, że bez odpoczynku poszedłem daléj. Poczułem w sobie duch Tatrzanina, sądziłem, że zdałem egzamin maturitatis, i zacząłem sobie po cichu deklamować wiersz Anczyca:
Hej za mną w Tatry! w ziemię czarów
Na strome szczyty gór!
Okiem rozbijem dal obszarów,
Czołami sięgniem chmur!
Po nad przepaście nasza droga
Odważnie bracie mój
Od ludzi daléj, bliżéj Boga
Ha, już jesteśmy, stój!
Powtarzałem sobie ciągle ten wiersz, kipiący śmiałością i dzielnością, czując, że działa tak na mnie, jak muzyka na wojsko podczas marszów forsownych. Mając nim umysł zupełnie zajęty, a oczy przykute do skał pod nogami, nie oglądałem wokoło. Gdym sta-