nął wreszcie na cyplu, na którym znajdowali się już pp. Chałubińscy z przewodnikami, widok który się przedemną roztoczył uderzył mnie niezwykle. Ujrzałem się nagle na wierzchołku jednym z wyższych, który pozornie wydawał się równym, a może i wyższym od najwyższych. Wokół mnie falowało morze skał. Byłem w środku koła, a ze wszystkich stron zbiegały się ku mnie promienie od wyniosłości i dolin. Widziałem z lotu ptaka, wszystkie najwyższe szczyty, szturmujące do nieba, jak skamieniałe tytany, widziałem ich kształty, stożkowe, ostre, lub szerokie i krępe, ich rozmieszczenie, ogólne stosunki; widziałem jeziora czarném okiem na nas patrzące, widziałem wszystko, co tylko objąć można okiem z jednego punktu, dającego bezwarunkowo najobszerniejszy i najpiękniejszy widok w Tatrach.
Powietrze było czyste. Ani jednéj chmurki nad głową lub pod nogami nie było widać. Cały więc obraz rzucających się ku niebu fal skalnego morza rysował się jasno. Dalsze tylko kontury były jakby mgłą przysłonięte; wzrok nie mógł przebić tak grubych, warstw powietrza, zdawało się, że powietrze z odległością gęstnieje.
Spojrzałem pod stopy swoje. Nagła zmiana dekoracyi. Wzrok krótko tylko spadał w jakiś jar olbrzymi wśród nagich i martwych skał. Uderzył wkrótce o zwierciadło wody Morskiego Oka i spłynął na zieloną dolinę obramowaną z boków ciemnym borem świerków. Zobaczyliśmy nawet schronisko nad brzegiem jeziora. Tam byli ludzie.
Huknęliśmy wszyscy z siłą na jaką nas stać było. Roj wypalił z rewolweru. Okrzyk i huk rozpełzł się po skałach, ale odpowiedzi nie słyszeliśmy. Zapewne była, lecz nie zmogła odległości.
— Profesorze, rzekłem, to jest chyba najpiękniejszy widok w Tatrach. Będąc tu tylko, można sobie powiedziéć widziałem Tatry.
— Bezwarunkowo. Przecz szczególna, Rysy, na których jesteśmy nie są wcale najwyższemi w Tatrach, bo wznoszą się tylko na 2.311 metrów, czyli nie wiele więcéj jak 7.300 stóp wiedeńskich. Widok więc ten zawdzięczamy centralnemu Rysów położeniu.
To rzekłszy profesor wpił wzrok w dal, starając się utrwalić w swéj pamięci najdrobniejsze szczegóły stosunków grzbietów i dolin. Już dawno widok ogólny nie ma dla niego przeważnego interesu, stara się on teraz poznać kształty szczytów, jak się z różnych stron przedstawiają, kierunki dolin i ich szczegółowe stosunki.
Wierzchołek na którym siedzieliśmy nie był z litéj skały, lecz potrzaskany na duże kańciaste głazy, leżące jeden na drugim. Powierzchnia wynosiła nie wiele więcéj jak sążeń kwadratowy. Trzeba
Strona:Bronisław Rejchman - Wycieczka do Morskiego Oka przez przełęcz Mięguszowiecką.djvu/36
Ta strona została przepisana.