Strona:Bronisław Rejchman - Wycieczka do Morskiego Oka przez przełęcz Mięguszowiecką.djvu/37

Ta strona została przepisana.

więc było ostróżnie zachowywać się na tym szczycie. Tymczasem profesor zeszedł na sam jego brzeg i tak zatopił swój wzrok w stronę, gdzie najwyższy z szczytów, Gierlach (2.659 m., 8.414 stóp) wznosi swe czoło, że zapomniał widocznie, gdzie stoi, bo nie patrząc posunął się na bok. Zachwiał się nieco. Chciałem krzyknąć instynktownie, lecz głos mnie w piersi zamarł. Jednakże profesor w oka mgnieniu odzyskał równowagę. Po chwili znowu się zachwiał — i znowu poczułem jakby mnie kto hakiem szarpnął za cały systemat nerwowy. Ostrzeżenie z mojéj strony byłoby z pewnością nieusłuchaném, profesor skarciłby mnie niezawodnie za brak zaufania jego doświadczeniu i śmiałby się jako z nowicyusza. „Przecięż profesor nie jest dzieckiem, pomyślałem, i wié co robi.“ Milczałem więc i wyciągnąłem się znowu wygodnie na kilku głazach, bynajmniéj płaszczyzny niestanowiących.
Jednakże nie mogłem się uspokoić, dopóki profesor nie usiadł. I potém nawet długo jeszcze nerwy moje nie mogły powrócić do równowagi. Być może, iż zmęczenie przyczyniło się do tego, — ale drżałem.
Pan Ludwik przez cały czas téj nieméj kilkuminutowéj sceny patrzył w inną stronę, rozpytując się Tatara o nazwy pomniejszych szczytów. Dobrze, iż jéj nie widział, bo uczucie synowskie jeszcze większym wstrząśnieniom by uległo.
— Pan profesor tak mało ostróżności zachowuje, rzekłem, nie mogąc się już wstrzymać od uwag.
— Gdzie, kiedy?
— A tutaj ot, nie patrząc stąpał pan i zachwiał się parę razy.
— Ech! to nic.
Nie było na to co odpowiedziéć.




IV.
Po przekątni. — Gdzie droga? — „Puszcza!“ — Żleb. — Obsuwające się kamienie nad głową i pod nogami. — Jazda po śniegu bez sań. — Moje zakłopotanie. — Dolina Mięguszowiecka. — — Przełęcz Mięguszowiecka. — Droga po skrawku skały. — Co znaczy wyraz „bezpiecznie.“ — Taras. — Znowu nie znamy drogi. — Obawa zmroku. — Szalony pośpiech. — Nareszcie! — Ale jeszcze nie..... — Spóźnienie się p. W. — Burza nadchodzi! — Przesada poetyczna pewnéj autorki w obec rzeczywistości. — Czém przepłyniemy? Trzeba iść jeszcze. — Dach nad nami! — Zbudzenie śpiących. — Przygoda pp. G. i D. — Przestrach z powodu niewinnego mléka. — Nocleg na podłodze.

Ruszyliśmy wkrótce z miejsca. Z początku szliśmy tą samą drogą, którąśmy przyszli, ale profesor spostrzegłszy, czy téż domyśliwszy się, że pozostali na Wadze poszli w dalszą drogę, rzekł: