Strona:Bronisław Rejchman - Wycieczka do Morskiego Oka przez przełęcz Mięguszowiecką.djvu/40

Ta strona została przepisana.

Ukontentowanie to jednak ustąpiło miejsca zakłopotaniu.
Spojrzałem na profesora, który się gotował do przeprawy przez śniég. Góral usiadł na śniegu i wbił przed siebie rękojeść ciupagi (siekierki do podpierania). Za nim usiadł dr. Chałubiński, objąwszy go końcami nóg i wbił również kij w śnieg, dla hamowania prędkości spadku.
Ta dość wesoła jazda wywołała we mnie wielkie zakłopotanie. Miałem zawsze wstręt do zsuwania się po śniegu bez sań, — a cóż dopiéro teraz. Ale nie było czasu do namysłu. Przewodnik zawołał:
— Niech siadają!
— Ale mój Jacku, widzisz... wołałbym zejść pieszo.
— Na nogach nie można; spadną dołu (na dół) na skale (skały). Widziałem, że tu żartów nie ma. Dr. Chałubiński przemknął się przed niemi oczyma jak strzała, przez płat śniegu dłuższy niż plac Saski.
Siadam więc na śniegu, robiąc bonne mine à mauvais jeu. Na środku płatu uciekł mi przewodnik, gdyż za silnie się ciupagą hamowałem. Jechałem więc sam z wielką pompą, tak że stojący na dole zaczęli mi klaskać. Ale nagle zaczęli wołać, że nogi źle trzymam. Rzeczywiście były skupione, w skutek czego — łatwo mogłem się zwrócić plecami na dół, a wtedy jazda byłaby niebezpieczną. Nie domyśliłem się tego z góry, choć to było tak proste. W czas mnie ostrzeżono, bo już zacząłem wykręcać się na bok.
Zjechałem wreszcie na dół bez przypadku i przeszedłszy z wielką ostróżnością po krańcu śniegu, stopionym z dołu, a więc cienkim i nakrywającym często jamy, czyli tworzącym coś w rodzaju wilczych dołów, udałem się za towarzyszami.
Weszliśmy znowu w dolinę taką, jak około stawu Zielonego, gdzie jak górale powiadają
„Kamień na kamieniu, na kamieniu kamień, a na tym kamieniu kamień na kamieniu.“
Przedstawiała ona tę tylko różnicę, że głazy były ogromne, metr lub kilka metrów średnicy mające, po których trzeba było już to chodzić, już wspinać się, już skakać z jednego na drugi, już zeskakiwać. Po małym odpoczynku, który nam się bardzo należał, przeszliśmy przez niską grań (krawędź) góry do drugiéj części doliny, rozlegającéj się pod szczytem Mięguszowieckim.
Rozłożyliśmy tam watrę i zaczęliśmy ucztować po cygańsku.
Odpoczynek trwał długo, głównie ze względu na p. W., któremu śliwowica wciąż jeszcze dawała się we znaki. Odpoczywaliśmy choć czas naglił, bo chmury zaczęły się pokazywać na horyzoncie