Strona:Bronisław Rejchman - Wycieczka do Morskiego Oka przez przełęcz Mięguszowiecką.djvu/46

Ta strona została przepisana.

Gdyby rzeczywiście tak było, to z pewnością zostalibyśmy na nocleg przy Czarnym stawie, ale droga była o tyle łatwiejsza, o ile większą jest trzysta razy wzięta sześciopiętrowa wysokość, od rzeczywistego wzniesienia Czarnego stawu „nad Morskie Oko,“ t. j. około 500 stóp.
Nie jest jednak, jak powiedziałem, łatwą, szczególniéj w nocy, gdyż trzeba stąpać po głazach, usianych po spadzistości, zmuszających do ciągłéj zmiany kierunku drogi.
A noc była ciemna, niebo pochmurne.
— Gdzieś pan zostawił p. W., zapytał mnie nagle profesor, wielce zaniepokojony jego długą nieobecnością.
— O wysoko! Już na téj ostréj grani znacznie się oddaliłem i ostatnio widziałem go schodzącego z grani na taras.
— Pójdę mu naprzeciw.
— Ależ panie profesorze, po nocy? Niech pójdą górale, bo przecięż pan nie posiada takiego jak oni wzroku.
— Nie, nie, pójdę, bo może będę potrzebny. I poszedł.
Dość długo czekaliśmy smutni na nieobecnych, wołając ciągle hop! hop!
Wreszcie usłyszeliśmy głos przewodnika p. W. i może w pół godziny pojawił p. W., zmęczony co prawda, ale cały. Podziwialiśmy wszyscy jego siły i energią, bo będąc pierwszy raz na podobnéj wycieczce i do tego po owéj śliwowicy, która działała na niego niemal jak trucizna, przemógł te wszystkie trudności, na które nie każdy doświadczony turysta się odważa.
Wyobrażam sobie co miał za przeprawę, kiedy dla mnie, jeszcze przy jakim takim widoku, przedstawiała ona nadzwyczajne trudności. To pewna, że nie chciałby nigdy wżyciu znaléść się w podobnych warunkach.
Należał mu się odpowiedni odpoczynek. Rzucił się więc owinięty pledem na trawę. Ale mu prof. Ch. nie dał spokoju. Kazał mu podawać jednę szklankę herbaty po drugiéj, a p. W. wcale nie odmawiał i wypił tak duszkiem z 6 do 10 szklanek.
Rozmawialiśmy wesoło, chcąc osłodzić p. W. jego nadzwyczajne zmęczenie. Przykładałem się do tego ile mogłem, choć miałem prawo powiedziéć jak Montezuma: i ja nie leżę na różach. Wreszcie prof. Chałubiński, który w ostatnich chwilach rozmowy okazywał jakiś niepokój, zerwał się z trawy i zawołał.
— Panowie już nie podobna dłużéj tu pozostać; trudna rada, ale niepodobna. Za chwilę będzie burza, a mamy jeszcze płynąć na tratwie!