Strona:Bronisław Rejchman - Wycieczka do Morskiego Oka przez przełęcz Mięguszowiecką.djvu/49

Ta strona została przepisana.

Pani G. spojrzała badawczo po naszych twarzach i nie mogąc z nich nic o swoim mężu wyczytać strwożyła się wielce. Piękne jéj czarne oczy zalśniły się wilgocią, lecz ani cień jęku nie dał się słyszéć z jéj ust, towarzyszka jéj zalała się rzewnemi łzami. To nie szło o jéj męża, więc mogła płakać.
Osłupieliśmy wszyscy.
— Na Boga! co to jest, co to znaczy? zawołał profesor, — ja nic nie rozumiém.
— Czy panowie tratwą przypłynęli?
— Nie — tratwy nie było.
— Ach! pewno ją burza roztrzaskała, pewnie utonęli.
Zrozumieliśmy wtedy cały stan rzeczy. P. P. G. i D. udali się tratwą na nasze spotkanie i jeszcze nie wrócili.
Zaczęliśmy uspakajać panie, zapewniając, że bałwany nie były wcale zatrważające, że nie zdołałyby tratwy zdruzgotać, że co najwyżéj wiatr odpędził ich w kąt na prawo, skąd przybędą niezadługo, gdyż nawałnica przeszła. Zaręczyliśmy nadto, żeśmy z tamtéj strony widzieli jakiś błysk słaby, jakby zapałki, który był zapewne znakiem danym nam przez pp. D. i G. a który wzięliśmy za światło rozpalone przez juchasa.
Przypuszczania nasze miały pewną zasadę. Zapewnialiśmy więc tak przekonywająco i tak stanowczo, że się panie nieco uspokoiły. Nie chciały jednak pójść na poddasze pomimo przejmującego chłodu, a gdy znaglone niemal przez nas poszły, wróciły za chwilę na ganek.
Wypaliliśmy z pistoletu.
Od strony jeziora żadnéj odpowiedzi. Tylko z wnętrza schroniska huknął ktoś.
— Nie przeszkadzać! My chcemy spać.
— Ależ panowie! tu idzie o danie znaku zaginionym.
Nie dosłyszałem odpowiedzi, ale zdawało mi się, że nie była zbyt grzeczna.
Wypaliliśmy znowu.
I znowu głucho. Tylko świst wiatru mruczenie lekko kołysanych fal i szelest igieł świerkowych.
Wierciliśmy mrok oczami, i uchem staraliśmy się przedrzéć przez plątaninę dzikich szumów, lecz upłynęła więcéj jak godzina zanim odróżniliśmy jakieś głosy niemartwych potęg.
— To oni! rozległy się okrzyki radości; rzeczywiście po kilkunastu minutach ujrzeliśmy obok siebie zdrowych i całych, tylko nieco zmokłych pp. D. G., których rzeczywiście wiatr zapędził w to miejsce, gdzieśmy widzieli światełko.