Strona:Bronisław Rejchman - Wycieczka do Morskiego Oka przez przełęcz Mięguszowiecką.djvu/61

Ta strona została przepisana.

Musieliśmy nogi przymuszać do jeszcze większéj aniżeli podczas przyjazdu „abstrakcyi.“ Wkrótce zaczął padać dészcz gęsty. Okryliśmy się jakeśmy mogli i zabawiali rozmową. P. W. wprowadził ją na tór naukowy i zeszła mowa na Schleidena, którego zasługi zaczął prof. Ch. wynosić daleko wyżéj, aniżeli to czyni ogół uczonych. Według p. Ch. obecne pokolenie jest niesprawiedliwém względem Schleidena, gdyż go nie zna dostatecznie. Opowiadał nam daléj p. Ch. o swoich studyach uniwersyteckich zagranicą, o stanie Warszawy w owym czasie i t. d. Wszystko to było niezmiernie zajmujące, ale nie mogło całkowicie oderwać naszéj uwagi od konwulsyjnych wstrząśnień i wicia się elastycznego wózka po wyboistéj drodze ku Bukowinie. Układanie jednak nóg i poprawianie siedzeń nie przerywało nam rozmowy, abstrahowaliśmy zupełnie dobrze od otaczających warunków i dopiéro, gdy wózek więcéj się przechylił niż zwykle i znaleźliśmy się w błotnistéj wodzie, rozmowa się urwała.
Wylecieliśmy tak zręcznie, że nikt z nas nie upadł na towarzysza, lecz wszyscy znaleźliśmy się obok siebie w wodzie, szeregiem.
— A co? czy dobra droga przez Bukowinę, zapytał prof. Ch.
— Znakomita! odezwał się p. W., bo przecięż nie można zważać na podobny przypadek, tak częsty na polowaniach.
— Jeszcze jedno wrażenie więcéj! zawołał pan Ludwik, mający błoto w ustach, uszach, na szyi i t. d.
— Prawdziwie „wyższa“ dorzuciłem, uderzając nogą o ziemię dla wytłoczenia wody z butów.
Lecz pomimo dobrego humoru żaden z nas nie chciał już wsiąść na furkę i narazić się na drugą podobną kąpiel. Zresztą niektórzy z nas, a ja pomiędzy nimi, mieliśmy ciało od stóp aż do pasa prawie przemoczone, tak, że odzienie przylegało do skóry; przyjemniéj więc było chodzić niż siedziéć. Jednakże błoto stawało coraz bardziéj grzęskiém, a dészcz gęstszym; gdyśmy więc doszli do lepszéj drogi, wsiedliśmy znowu na opuszczoną przed dwoma, czy trzema kwadransami furkę, aby prędzéj się dostać do domu. Rzeczywiście Marcinek zaciął wypoczęte konie i stosunkowo dość szybko jechaliśmy.
Ale od owego miejsca było jeszcze ze 3 i pół do 4 godzin drogi do Zakopanego. Tymczasem było mokro, chłodno i głodno. Wszystkie zapasy wyczerpaliśmy już w Roztoce, a było już około pierwszéj. Radzi nieradzi musieliśmy się kontentować rozmową, która co prawda była wesołą.
— Czy panowie uważali, jakiego ciepłego koloru było to błoto, w któreśmy wpadli? odezwał się pan W.