Strona:Bronisław Rejchman - Wycieczka do Morskiego Oka przez przełęcz Mięguszowiecką.djvu/9

Ta strona została przepisana.

Teraz już będę abstrahował, odparłem, ale poprzednio było to niepodobieństwem, gdyż konkretność nóg sąsiada nie pozwalała na żadną abstrakcyą.
— Panie Bronisławie, odezwał się w téj chwili do mnie p. Ludwik, czy nie mógłbyś troszeczkę lżéj opiérać swego obcasa o moją nogę.
Tak grzecznéj prośbie, z takiém zaparciem się samego siebie, bez cienia ironii wyrzeczonéj nie mogłem nie uczynić zadość. Uniosłem więc trochę nogę i trzymałem ją prawie w powietrzu. Trwało to jednak niedługo, gdyż wkrótce mi zdrętwiała. Nie chcąc korzystać, z poświęcenia p. Ludwika, upatrywałem sobie miejsce w sianie przeciwległego siedzenia i tam nogę wkopałem. Z początku krzywiliśmy się trochę wszyscy, ale wkrótce nogi jakoś się utrzęsły, jak ulęgałki w beczce, i było nam bardzo dobrze, naturalnie przy silném abstrahowaniu od bólu w nogach, które tém łatwiéj przyszło, iż p. W. mówił, że podczas jazdy na polowanie bywa jeszcze gorzéj, albowiem siada się na drabiniastą furę w ten sposób, że nogi są wyłączone za nawias, t. j. za drąg drabiny. Siedzi się zaś na sianie wewnątrz położoném, w dwa szeregi, opiérając się plecami o siebie.
Cieszyło nas tedy bardzo, że mogło być jeszcze gorzéj, a gdy nowe widoki gór ukazały się, niewidzialne z Zakopanego, abstrahowaliśmy już rzeczywiście od wszelkich poziomości.
Panowie Chałubińscy objaśniali nam nazwy szczytów, a ponieważ na horyzoncie malowały się już zarysy takich wierzchołków, jak Lodowy szczyt, uchodzący przed kilkudziesięciu laty za najwyższy w Tatrach, daléj Łomnica, który aż do roku 1872 uważano za najwyższą, Ganek na którym jeszcze stopa ludzka nie spoczęła i t. d. więc p. W. i ja cali zamieniliśmy się w oczy i uszy.
Objaśnianie to sprawiało mi przyjemność nietylko „an und für sich“ ale nadto dlatego, że przerwało muzykę Sabały, starego górala 70-letniego, pierwszorzędnéj gwiazdy muzycznéj w Zakopaném, którą zawsze dr. Chałubiński zabiéra na wycieczkę, jedynie gwoli muzyki. Sabała bowiem usadowiwszy się na przedniém siedzeniu, opiérając się plecami o p. Ludwika, rzempolił od ucha od chwili wyjazdu. Grał jakąś ulubioną góralską melodyą d-ra Chałubińskiego, która na mnie takie wrażenie sprawiała, jak gdyby mi kto uszy zgrzebłem pociérał, lub jak gdybym na własnéj grzesznéj skórze obsuwał się po ostréj skale. Wołałbym już, żeby nam przekładane nogi zupełnie się pogniotły i nie dały odróżnić od tortu przekładanego, aniżeli słuchać téj skrzypiącéj muzyki.
Profesor jednak lubował się nią bardzo i opowiadał, że Sabała jest ostatnim samorodnym muzykiem tatrzańskim, że po jego śmierci