tragarz wrócił na stopniu dorożki, zaprzężonej w chudego, rudego konia, podobnego do skrzypiec. Woźnica położył walizy na koźle i śmignął konia. Skrzypce wydały dziwny basowy dźwięk, machnęły kościstym gryfem i pokłusowały wdół placu.
Clarke, rozsiadłszy się w wązkim ekwipażu, zdjął kepi, podstawiając ciepłemu wiatrowi rudawe włosy, przyprasowane gładko do czaszki. Niedawna złość roztopiła się, nie zostawiwszy śladu i Clarke z wesołą ciekawością przyglądać się począł swemu fantastycznemu ekwipażowi, placowi, perspektywie mostu i cieniowi kamiennej arki tryumfalnej. Na arce cztery dęba stające konie, zaprzężone w kolaskę, jakby mknęły z miasta, już-już gotowe spaść na gładki bulwar.
Dorożka przecięła niespiesznie cień arki i Clarke, obrzuciwszy spojrzeniem swego kłusaka oraz uroczyście wznoszący się tyłek woźnicy, pomyślał, że jego dorożka, zaprzężona w skrzypce, nie jest niczem innem, jak ową podniebną kolaską, spadłą w rzeczywistość. Zaśmiał się na cały głos ku niemałemu zdziwieniu woźnicy, zastygłego z podniesionym do góry batem.
Wjechali do miasta.
Po obu stronach bulwaru biegły domy. Chodniki zawalone były materjałami budowlanymi i ludzie snuli się po chodnikach i rusztowaniach, opryskani słońcem jak wapnem.
Po szynach, wijących się wzdłuż bulwaru, ze śpiewnym dzwonem przebiegały tramwaje i z plat-
Strona:Bruno Jasieński - Człowiek zmienia skórę.djvu/008
Ta strona została uwierzytelniona.