pastuchowie, zaczajeni w trawie, jak zeszedł z ptaka niewysoki człowiek, jak zabrał go samochód i zawiózł do miasta...
Lotnik cały dzień unosił się nad stepem. Za pół roku miała tędy przejść wielka linja powietrzna. Wślad za lotnikiem szli ludzie, aby ogolić w stepie okrągłe łysiny placów i lotnisk. Lotnik latał cały dzień i zmęczył się jak koń. Chciało mu się spać, a nie było gdzie przenocować. Wówczas do samolotu podjechał sekretarz rajkoma[1] i zabrał lotnika do siebie na noc.
Sekretarz był kawalerem. W domu jego wiało samotnością: i czajnik emaljowany i szklanki i zakurzone szyby okien patrzały niegościnnie, nietknięte ręką kobiecą. Sekretarz trzy lata bez przerwy przesiedział w stepie, zżółkł i porósł szczeciną. Przez całą drogę milczał i cichutko sobie pogwizdywał.
Przy kolacji sekretarz stał się nagle rozmownym i pilotowi zrobiło się przyjemnie, że trzeba siedzieć i słuchać, nie przerywać i nie mówić samemu: słowa, nagromadzone przez trzy lata, szły syczącą strugą, wypchnąwszy korek milczenia. Sekretarz opowiadał o swoim rejonie, mówił cyframi, a były to cyfry astronomiczne. Wynikało, że fosforytów jego rejonu starczy na cały Związek, że naftą można zalać cały świat.
Pilot w milczeniu oglądał pokój. Cały pokój zawalony był książkami — i wszystkie o nafcie. Skąd
- ↑ Rajkom — rejonowy komitet.