cie wyleciał zpowrotem do Saraj-Kamara. Znowu urlop przepadł. Klnie. Cóż w tem dziwnego. Dwa lata nie widział człowiek rodziny. Sam jest z miasta. Wracać z połowy drogi z urlopowymi dokumentami w kieszeni, — średnia przyjemność.
Clarke roześmiał się.
Wszedł czerwonogwardzista i zaraportował coś wojskowemu.
— Pokój jest już dla panów przygotowany. Mogą panowie umyć się i przebrać. Idziemy, wskażę panom drogę.
Po drodze przyłączył się do nich rosyjski inżynier.
— Proszę pana, czy to prawda, że pan z urlopem w kieszeni wrócił tutaj z połowy drogi? — zwrócił się do niego Barker, zamykający pochód. — Mógł pan wszak wsunąć depeszę do kieszeni i nikt by nie wiedział, czy ona do pana doszła czy nie.
Rosjanin spojrzał na Barkera i nic nie odpowiedział.
Na środku lotniska zatrzymało ich dwuch zdyszanych ludzi. Obaj mówili gorączkowo, przerywając jeden drugiemu, od czasu do czasu ścierając zakurzoną dłonią pot, ściekający kroplami z czoła.
— Zaraz dam panom maszynę, — powiedział po angielsku wojskowy, zwracając się do rosyjskiego inżyniera. — Panowie amerykanie chcą także wziąć udział w likwidacji przerwy. Czy tak?
— Bardzo zobowiązani, narazie jednak obejdę się bez pomocy — urwał rosjanin. — Dajcie mi lepiej dziesięciu czerwonogwardzistów.
Strona:Bruno Jasieński - Człowiek zmienia skórę.djvu/051
Ta strona została uwierzytelniona.