nista, rozwinąwszy harmonję w wachlarz, zaciągnął na całe gardło:
Palił baryn z psem cygara
Przyszła rewolucja,
Kapci z gnoju se psia wiara
Taka — egzekucja.
Clarke, stanąwszy przy wejściu, w milczeniu przyglądał się całej scenie.
— Pewnie pana interesuje, co się tu dzieje? — zwróciła się ku niemu Połozowa. — Robotnikom z pana odcinka nie przywieziono machorki, nie chcą więc dlatego wyjść na robotę.
— To robotnicy z tego odcinka, gdzie ja mam pracować? — zapytał Clarke.
— Tak, widzi pan, co za przykrość odrazu przy pierwszej znajomości.
Clarke zdetonował się. Jeszcze po drodze myślał nad tem, w jaki najpewniejszy sposób zdoła osiągnąć wśród podwładnych mu robotników niezbędny autorytet i zadzierzgnąć w tym kraju koleżeńskie stosunki, zachowując jednocześnie należny dystans.
— Proszę pani, czy nie będzie niewygodnie, jeżeli spróbuję z nimi pomówić? Zwłaszcza, że są to robotnicy z mego odcinka...
— Pan? A wie pan, to niezły pomysł!... Towarzyszu Jeremin, mister Clarke chce sam pomówić z robotnikami swojego odcinka. Niechybnie to zrobi wrażenie. Jak pan myśli?
— Amerykanin? No, dalej go, niech spróbuje.