Strona:Bruno Jasieński - Człowiek zmienia skórę.djvu/112

Ta strona została skorygowana.

przyszła do mieszkania Jeremina dla wręczenia kolejnych wykazów. Jeremin siedział przy stole i pił szklanką koniak. Podeszła bez słowa do stołu, wzięła szklankę i wylała koniak na podłogę. Jeremin patrzał zmieszany, oczyma cierpiącego psa. Niemirowska opasała jego szyję rękoma i przyciągnęła do siebie. I ugniatając swemi olbrzymiemi łapami jej podatne ciało, jakby chcąc nadać mu nową formę, Jeremin zrozumiał, że jest to znacznie mocniejsze niż koniak.
W ten sposób zaczął się ten stosunek, — trywialny stosunek szefa z sekretarką. Ci, którzy wiedzieli o tym związku (a domyślali się wszyscy), — dziwili się, jak po mistrzowsku maskuje się Jeremin w godzinach służbowych, nie wychodząc choćby na chwilę w stosunku do Niemirowskiej ze swej roli surowego szefa. Jeremin jednak nie potrzebował się maskować. W okresie przypływu energji, gdy wykresy powoli, po milimetrze drapały się dogóry, obecność Niemirowskiej ciążyła mu i irytowała go, jak przypominanie ataków własnej słabości. Zastanawiał się wtedy nad przeniesieniem Niemirowskiej na oddział techniczny. Ale wykresy spadały wdół, następował nowy odpływ, i Jeremin brał Niemirowską, jak się bierze brom, z szumem w skroniach i całował jej nogi w zwierzęcej wdzięczności za pieszczotę, za miękkie dotknięcia, za dobre słowo.
— Czy można? Nie przeszkodzę?
Jeremin drgnął: kto tutaj mógł przyjść?
U wejścia do jurty stał Niemirowski.
— Można? — powtórzył Niemirowski.