— I z dachu?
— Czasem i kibitki zmywa, nietylko ziemię z dachu.
— Łże, — powiada biedak Nusreddin Ata. — Sil był w nocy. Rano, po silu, cała ziemia została na placyku. Sąsiedzi widzieli. Zginęła ziemia następnej nocy, kiedy żadnego silu nie było.
Sąsiedzi milczą, gładzą brody. Nie pamiętają, — dawno było. Może sil, może nie sil — różnie bywa. Jasne — przeciw prezesowi nie chcą gadać.
— U mułły Ali Muchitdina, — powiada biedak Nusreddin, — sil zniósł róg jego pola, — dwa i pół sera. Wszyscy widzieli, w dzień pół kiszłaka poszło patrzeć. A następnego rana, kiedy u mnie w nocy ziemia zginęła, u mułły Ali Muchitdina placyk porósł nową ziemią.
Zawołano dechkan. Milczą, gładzą brody. Nie pamiętają, — dużo czasu minęło. Czy można teraz sprawdzić? Mułła Ali Muchitdin nie taki człowiek, aby kradł cudzą ziemię.
Poszli oglądać pole.
U Nusreddina Ata goła skała, jakby wygolona, a kamienny wał cały.
— Jakżeż sil ziemię zmył, kiedy wał cały? — pochyla się ku ziemi Nusreddin.
— Ty oszuście, naprawiłeś wał. Ile czasu minęło! Kto spamięta, czy był zniszczony czy nie? — mówi mułła Ali.
Nikt nie pamięta. Każdy swojego wału pilnuje. Kiepski gospodarz na cudze wały spogląda.
Przypatrzył się uważnie sekretarz wszystkim
Strona:Bruno Jasieński - Człowiek zmienia skórę.djvu/129
Ta strona została uwierzytelniona.