Strona:Bruno Jasieński - Człowiek zmienia skórę.djvu/145

Ta strona została uwierzytelniona.

do rozmowy szyderczy głos Murriego. — Przepraszam, że panu przerywam, lecz narusza pan obecnie inną ogólnie przyjętą konwencję — między gośćmi a stołownią, i krępuje pan obsługujący personel. Wszyscy już zjedli, a pana talerz prawie nie dotknięty. Zabiorą panu nakrycie i zostanie pan bez kolacji.
Clarke umilkł i wziął się do jedzenia.
— Pan, zdaje się, nie dokończył swej myśli, — oderwała go od tego zajęcia Połozowa.
— Chciałem powiedzieć tylko jedno: w tem, co się tutaj robi, jest dużo sprzeczności. Tworzycie tutaj nowe społeczeństwo, oparte na zniesieniu prywatnej własności. Doskonale. Wydaje się wam, że potraficie rozszerzyć skalę możliwości każdej jednostki do nieskończoności. Czyż nie tak? Wieczysty konflikt między jednostką a społeczeństwem wy, wrogowie indywidualizmu i heroldowie interesów kolektywu, rozwiązujecie na korzyść jednostki i na szkodę społeczeństwa. To jest paradoksalne, a jednak tak jest. Takie sprzeczności spotka się u was na każdym kroku.
— W czem więc widzi pan te sprzeczności?
— Weźmy to, o czem zaczęliśmy przedtem mówić: wasz system państwowy pozwala obywatelom w połowie ich drogi życiowe zmieniać miejsce, zajmowane przez nich w społeczeństwie. Powiedziałem już, że to hamuje rozwój waszego przemysłu. Człowiek, zmieniający skórę, przeskakując z jednego socjalnego stopnia na drugi, zupełnie zrozumiałe, zostaje na pewien, dość długi nawet czas, wykolejony. Musi przywyknąć do nowych żądań, które mu stawia nowe otoczenie, przyzwyczaić się do swych nowych możli-