Strona:Bruno Jasieński - Człowiek zmienia skórę.djvu/158

Ta strona została uwierzytelniona.

— Tak, zaraz... Odwal się, wiesz gdzie?... To nie do ciebie, — odwrócił się do żony. — To nie do niego... Nie zawracaj mi głowy... Słuchać nawet nie chcę. Powiedziałem, musi być zrobione... A zatem nie marnuj czasu na zbędne rozmowy, wtedy zdążysz...
Odłożył słuchawkę.
— Tak, słucham.
— Nadeszły gry i plakaty dla klubu, kilka skrzyń. Nie dam sobie z tem sama rady. Daj mi jednego komsomolca, Zuleinowa, chociażby.
— Nie mogę dzisiaj. dziecinko, w żaden sposób. Wszyscy zajęci. Szturmujemy. I ludzi dużo przyjechało. Czterdziestu. Trzeba ich wszystkich ulokować, urządzić, nakarmić. Poczekaj wychodnego dnia.
— Jakie tam u was wychodne? Nie oszukuj. Słowo honoru, trzeba rozstawić gry i plakaty rozwiesić.
— Nie mogę, Waleczko. Poczekają. Tak i tak, nikt niema teraz głowy do gry.
Do pokoju wbiegł młody tadżyk, potrząsając depeszą. Położywszy ją przed Synicynym, opłukał filiżankę, odpił łyk herbaty i zatrzymał się w oczekiwaniu przed stołem:
— No, co piszą? Jakie nowiny?
Synicyn uważnie przeczytał depeszę.
— Propozycja nasza przyjęta: Jeremin i Czetwiertiakow zwolnieni. Za tydzień przyślą nowego naczelnika i głównego inżyniera. Na, czytaj!
Tadżyk przesunął szybkie spojrzenie po depeszy.