Strona:Bruno Jasieński - Człowiek zmienia skórę.djvu/173

Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie wiem. To jego rzecz. Jemu również podoba się tutaj, — niech się zostaje. Co dotyczy mnie osobiście, to nie jestem idjotą i się nie zostanę. Zostawiam tą przyjemność innym.
— A jeżeli wykryją autora tych kartek?
— Wtedy zobaczymy. Tylko że coś długo nie wykrywają.
— Kiedy pan myśli jechać?
— Za tydzień, najpóźniej. Radzę i panu się zastanowić. Co za sens życiem ryzykować?
— Dziękuję za radę. Jeżeli chce pan posłuchać mojej, — radzę panu życzliwie zostać się tu. Kierownictwo budowy gwarantuje nam całkowite bezpieczeństwo. Ręczą, że włos z naszej głowy nie spadnie.
— Takie gwarancje w dzikiej pustyni, na pograniczu z Afganistanem, nie są szczególnie pewne. Nie mogę na nich polegać.
— Jednem słowem, jedzie pan bezapelacyjnie? No cóż, niech się pan New Yorkowi ode mnie kłania.
— A pan zostaje?
— Zostaję.
Clarke skierował się ku kotlinie.
— Hallo, Clarke! Zapomniałem panu powiedzieć...
— No?...
— U Niemirowskich zbierają się dzisiaj wszyscy inżynierowie odprowadzać Czetwiertiakowa. Pożegnalna kolacja koleżeńska, czy coś w tym rodzaju. Niemirowscy bardzo pana prosili. Prosili powiedzieć panu i Murriemu.