— Nie wiem, co właściwie panią interesuje. Pracują. Przyzwyczajają się do naszych warunków.
— Nie! Jacy oni są? Czy ciekawi?
— Zewnętrznie?
— Ależ nie! Widziałam ich już sama z dziesięć razy. Co oni sobą reprezentują?
— Co do Murriego trudno byłoby mi odpowiedzieć. Rzadko się z nim spotykam i nie zdążyłam wyrobić sobie o nim wyraźnego poglądu. Co się tyczy Clarka, to jest on człowiekiem niegłupim, jak na cudzoziemskiego inżyniera dość wykształcony, ale przy tem wszystkiem nader ograniczony.
— Jakto: niegłupi, wykształcony, ale ograniczony. Wszak jedno przeczy drugiemu?
— Nie mniej jednak jest to tak. Niegłupi, wykształcony człowiek, ograniczony widnokręgiem swej klasy, poglądami na świat, — pani nie lubi ścisłych formułowań, niech pani to nazwie przeto jak pani chce.
— No, a jak mu tutaj: podoba się czy nie?
— Trudno to określić. I tak i nie.
— Więcej się podoba, czy więcej się nie podoba?
— Chyba więcej mu się podoba. Naturalnie, wielu rzeczy jeszcze nie rozumie. Należałoby nad nim mocno popracować. A do tego, trzebaby było odosobnić go na pewien czas chociażby, od wpływu obcych elementów na budowie.
— Kogo pani ma na myśli?
— Najbliższych jego sąsiadów, Niemirowskich.
Strona:Bruno Jasieński - Człowiek zmienia skórę.djvu/176
Ta strona została uwierzytelniona.