— Stój, — powiada król. — A jakżeż to zostanę bez ogrodu? Co za król wtedy ze mnie będzie. Buduj z czegoś innego.
— Twoja królewska wola rozkazywać, moja rzecz słuchać. Tylko, że budować mostu niema więcej z czego.
Rozgniewał się na niego król, rozkazał mu z miejsca odrąbać głowę i do rzeki rzucić.
Poszedł sam do pałacu. Siadł na tron i duma, — któż mi teraz most zbuduje, gdy majstrowi głowę ściąłem? Siedzi, martwi się.
Podchodzi do niego pochlebca. Ten przy dworze się obijał i wielkie wiersze tworzył. Powiada królowi:
— Słusznieś zrobił, żeś kazał chłopkowi uciąć głowę. Cóż on za majster, jeśli nie wie, z czego most należy budować? Tak czy owak, nie zbudowałby ci w ciągu jednej nocy mostu ani ze złota, ani z żelaza, ani z drzewa. Trzeba budować most z takiego materjału, żeby ani filarów, ani wiązadeł nie było, ażeby sam po wodzie pływał.
Spodobał się królowi pomysł.
— A więc, — powiada, — zbuduj mi do jutra rano taki most, żeby w nim ani filarów, ani wiązadeł nie było i aby sam po wodzie pływał. Zbudujesz, — dam ci tyle złota, ile wielbłąd uniesie. Nie zbudujesz, — odrąbać głowę każę.
— Hop, — mówi pochlebca, to znaczy w ich języku: dobrze.
— A z czego będziesz budować? — zainteresował się król.
Strona:Bruno Jasieński - Człowiek zmienia skórę.djvu/185
Ta strona została uwierzytelniona.