Strona:Bruno Jasieński - Człowiek zmienia skórę.djvu/187

Ta strona została skorygowana.

Wytrzeźwiał natychmiast król, na brzeg wychodzi, dwaj dworzanie pod ręce go prowadzą. Patrzy, na rzece stoi most, bez filarów i bez wiązadeł, sam po wodzie pływa. A po moście pochlebca spaceruje. Ręce w kieszenie włożył i pogwizduje.
Rozgniewał się król na straż:
— Łżecie, — powiada, — i obudziliście mnie daremnie. Jakże to król indyjski utonął z mostem, kiedy most stoi na miejscu?
Rozkazał król za karę odrąbać straży głowy. Woła pochlebcę, pyta:
— Nie przyjeżdżali jeszcze posłowie króla indyjskiego?
— Nie, — powiada pochlebca, – ja tu cały czas spaceruję.
— A most tam mocny? Wytrzyma?
— Proszę wypróbować.
Wszedł król na most, dwuch dworzan prowadzi go pod ręce. Doszedł do środka. A ponieważ przez noc wypił osobiście wina conajmniej sto butelek i ciękim stał się jak beczka, — most się pod nim ugiął i pod wodę się zanurzył. Woda króla zmyła, a most znowu się wynurzył i stoi.
Widzi pochlebca — źle z nim. On-skok na most i w nogi. Jak wiadomo, pochlebcy są nadęci powietrzem, — przeleciał. A orszak i wojsko, co za nim hurmem pobiegło w pogoń — do wody wpadło i utonęło.
W ten sposób, powiadają, most ten i po dziś dzień stoi. Ptaszki po nim skaczą i pochlebcy tam i spowrotem lecą, lecz ani pieszy ani konny przejść