Strona:Bruno Jasieński - Człowiek zmienia skórę.djvu/201

Ta strona została uwierzytelniona.

Nazbyt późno przekonałem się, że nie mam racji. To, co nazywałem kulturalnym poziomem, wymagało przeciwnie, tego właśnie wyższego ustroju socjalnego i mogło być jego bezpośrednim skutkiem. A ten ustrój socjalny, wprowadzić w życie mogły tylko te niezgrabne ręce, których nieporadność kazała mi traktować pogardliwie każdy ich pomysł. Przekonałem się, że nazywałem marnotrawstwem rewolucji tylko jej ogromne koszty, nieuniknione w takiem gigantycznem przedsięwzięciu.
Aby zrozumieć to wszystko, musiałem wyjść na kilka lat z potoku rozrzutnej nowej rzeczywistości i zastanowić się nad nią na uboczu, w otoczeniu sztucznej ciszy i samotności. Naturalnie, izolacja sama nie przekonywa. Potrzebna jest ludzka pomoc. Tę pomoc znalazłem, i pan ją znajdzie tam, gdzie najmniej pan się jej spodziewa, — u ludzi, których sama nazwa wydaje się panu teraz nienawistną i straszną, ponieważ od częstego powtarzania stała się ona dla nas mitem, i nasza niska wyobraźnia oporządziła go wszystkiemi akcesorjami Grand-Guignolu. Mówię o GEPEU. Spotkałem tam ludzi, którzy odnieśli się do mnie nie jak wróg odnosi się do wroga, a raczej, jak lekarz odnosi się do psychicznie chorego: z wielką cierpliwością i wielką spostrzegawczością. Mogliby nie tracić na mnie tyle czasu, a wlać mi poprostu do rannej kawy cjanku potasu, jako nieuleczalnemu. Zamiast tego, prowadzili ze mną długie dyskusje, rozbijając krok za krokiem moje chwiejne argumenty. „Oni“ nie mieli potrzeby chytrego manewrowania, na „nich“ pracował ol-