podniósł głowę Murri. — Najbardziej dziwne, że wyskoczyło ono z pudełka od zapałek.
Clarke oparł się o ścianę.
— Przyleciałem pana uprzedzić. To falanga.
— A-a! To śmiertelne?
Murri uważnie obejrzał lewą rękę.
— Ukąsiła pana?
— Nie wiem... Strząchnąłem ją ręką i rozdeptałem.
Clarke złapał za rękę Murriego i pociągnął go ku oknu. Na przegubie ręki widoczny był czerwony pęcherzyk.
W drzwiach pojawiła się Połozowa.
— Zabił ją! — krzyknął do Połozowej Clarke, wskazując na podłogę. — Niech pani spojrzy, ma na ręku jakiś ślad ukąszenia.
Połozowa odsunęła Clarka i skłoniła się nad ręką.
— Ależ mnie wcale nie boli...
Murri silił się na spokój, nawet uśmiechał się kątami ust, wargi jego jednak drżały.
Nastało ciężkie milczenie. Połozowa starannie obmacywała rękę. Clarke, blady bardzo, ocierał machinalnie chustką spocone nagle czoło.
— Nie, to nie falanga, — zadzwonił wesoły głos Połozowej, — w naprężonej ciszy zadźwięczał on, jak wyrok uniewinniający. — Z ukąszenia falangi spuchłby momentalnie cały łokieć i dałby się poczuć spory ból. Ukąsił pana, prawdopodobnie, komar lub jakiś inny nieszkodliwy owad. Może pan być spokojny.
Strona:Bruno Jasieński - Człowiek zmienia skórę.djvu/218
Ta strona została uwierzytelniona.