— Trzeba było ich uspokoić, że ukąszenie falangi nie jest śmiertelne.
— Powiadają, że ona zaraża trupim jadem.
— Mało co opowiadają... Cała inscenizacja wyraźnie jest obliczona na to, aby przestraszyć amerykan azjatyckiemi okropnościami. To jest bardziej przekonywujące od kartek. Przytem — maksimum efektu z minimalnemi środkami. Falang jest u nas do licha! Przyjezdni boją się ich, jak ognia, — nasłuchali się przed swym wyjazdem różnych bajek... Wogóle, jeśli powtórzy się coś podobnego, niech pani nie zapomni dać mi znać.
— Towarzyszu Komarenko, nie wolno, by coś podobnego miało się powtórzyć. Jeżeli amerykanie zapakują się i wyjadą, rozumie pan sam, jaki wyniknie skandal. Jeden już wyjechał. Należy przedsięwziąć kroki, żeby coś podobnego nie miało więcej miejsca...
— A pani niech się nie przejmuje, — przerwał pełnomocnik, odkładając spowrotem falangi do pudełka.
— Ja się nie przejmuję, chciałam tylko wiedzieć, czy zostało coś uczynione dla wynalezienia autora tych anonimowych kartek. Byłoby bardzo pożądane zakomunikować im, że znaleziono już ślad.
Pełnomocnik podniósł na Połozową dobre swe oczy.
— Zrobione towarzyszko Połozowa, proszę być spokojna. A amerykanom, naturalnie, nie należy nic mówić: ani to, że pani tu była, ani to, cośmy tu mówili.
Strona:Bruno Jasieński - Człowiek zmienia skórę.djvu/221
Ta strona została uwierzytelniona.