Strona:Bruno Jasieński - Człowiek zmienia skórę.djvu/225

Ta strona została uwierzytelniona.

rękę i uczyniwszy dwa kroki, natknął się na Murriego. Wydało mu się, że Połozowa i Murri, przyciśnięci do słupa, stoją nazbyt blisko siebie. Kolący kurz uderzał w twarz, wsuwając się w nozdrza, zgrzytał w zębach.
Po pewnym czasie wiatr ucichł nieco i kurz powoli począł osiadać.
— A gdzie pana tiubetejka?
Clarke pokazał ręką w przestrzeń.
— Nic nie szkodzi, niech pan się nie martwi. Zajdziemy do mnie, — mieszkam tu obok, — dam panu drugą.
Połozowa przecięła drogę i zatrzymała się przed ulepioną z gliny kibitką.
Wycierając się ręcznikiem, Clarke obszedł szybko wzrokiem maleńńki pokoik. Ściany i podłoga były gliniane. Po białej czystej firance na minjaturowem okienku, odrazu można było zorjentować się, że tu mieszka kobieta. Wąskie łóżko, nakryte prześcieradłem, stolik, taburet, kufer dopełniał urzedzenia. Na stole i na kufrze, leżały starannie ułożone książki. Na gwoździu, wbitym w ścianę, wisiał ranny pasiasty szlafrok.
Clarke usiadł na brzegu taburetu. Czuł się niezręcznie w tym dziewczęcym pokoju. Coprawda, dziewczęta sowieckie przyjmowały w swoich mieszkaniach mężczyzn i nie było w tem nic kompromitującego. Przyszedł przytem nie sam, był z nim Murri.
Clarke wziął ze stołu kilka książek i oglądał stronice tytułowe. Wszystkie były w rosyjskim języku.