Strona:Bruno Jasieński - Człowiek zmienia skórę.djvu/238

Ta strona została uwierzytelniona.

— Przepraszam, że przeszkodzę, — rozległ się za plecami Clarka głos Murriego, zwracał się do Kirsza. — Mam poważny interes. Byłem u pana wczoraj w kancelarji, lecz nie zastałem. Bardzo dobrze, że i mister Morozow tu jest. Zagadnienie nader poważne. Czy nie mógłby mi pan udzielić dziesięciu minut?
— Proszę bardzo. Chodźmy do jurty, do towarzysza Morozowa, swobodnie tam pogadamy.
Usiedli przy stole, zasłanym niebieskiemi planami i chwilę milczeli, szeroko roztwartemi nozdrzami wchłaniając chłodne powietrze. Wreszcie Murri zagaił rozmowę:
— Zdaję sobie sprawę, że mister Urtabajew, jako zastępca naczelnego inżyniera, jest moim bezpośrednim zwierzchnikiem. Nie chciałbym, aby panowie odebrali wrażenie, że chcę w jakiejkolwiek mierze zdyskredytować go w ich oczach. Zastanawiałem się nad tem kilka dni i doszedłem do przeświadczenia, że nie mam prawa dłużej milczeć.
Strząchnął popiół z fajki. Kirsz nadstawił uszu.
— Szczególnie, z chwilą odjazdu mego kolegi Barkera, kiedy wziąłem na siebie obowiązek doprowadzenia montażu ekskawatorów do końca, czuję się odpowiedzialnym za tę sprawę i nie mogę dopuścić, aby wszystkie te kosztowne maszyny zostały zniszczone. Równałoby się to zarwaniu całej budowy i panowie, mielibyście prawo mnie zapytać, gdzie ja byłem, kiedy dokonywała się ta barbarzyńska operacja i dlaczego o niej wcześniej nie uprzedziłem. Nie powątpiewam ani na chwilę, że mister Urtabajew kieruje się najlepszemi intencjami i bardzo chwalebnem dążeniem