stemu. Przeprowadziłem ku niemu nasz aryk, postawiłem małą pompę i pompuję stamtąd wodę do polewania.
— Pan dawno tu?
— Rok. Od początku budowy.
— Ładnieście się tu urządzili, nie tak jak na pierwszym odcinku.
— Tam się zmieniali często kierownicy. Jeden kierownik zaczynał jedno, — drugi — co innego. A ja tu z samego początku. W ciągu roku, gdyby był materjał, możnaby było i lepiej urządzić.
— Z czego pan budował? Z trzciny?
— Trzcina, glina. Drzewa bardzo mało.
— Jak tam u pana z robotą?
— Prace, które można przeprowadzić bez większych maszyn, zakończone będą w terminie. Co do maszyn, to nas cokolwiek nabili w butelkę. Przysłali same „miami“, a to jest ciężka i nieproduktywna maszyna, która tutaj absolutnie nie może mieć zastosowania. Leżą więc tak, jak przysłali. Wogóle z traktorami kiepsko. Wszystkie prawie stoją w remoncie, brak części zapasowych. Mechanizacja nie zatroszczyła się na czas. Trzeba wszystkie prace przeprowadzać ręcznie i konnemi dragami. Dragi konne nas ratują. Znowuż kłopot z wyżywianiem. Zeszłego roku zamorzyli nam konie: sowchoz nie przygotował siana. Tej wiosny postanowiliśmy już nie polegać na sowchozie i przyszykowaliśmy sami siano. Trawa tutaj niczego sobie, trzeba tylko wczesną wiosną kosić, póki słońce nie spali. Przygotowaliśmy ze trzydzieści stogów. Do przyszłego roku, jeśli nie spalą, starczy.
Strona:Bruno Jasieński - Człowiek zmienia skórę.djvu/244
Ta strona została uwierzytelniona.