— Jakto do Ameryki? Ekskawatory nie są wszak jeszcze zmontowane!
— Niech pan nie udaje głupiego, towarzyszu Urtabajew. Inżynier Barker tydzień temu wyjechał. Wie o tem każdy z pańskich robotników i no tydzień przed wjazdem wiedziała cała budowa. Gra pana jest bezcelową, pomijając już to, że nie przynosi mu zaszczytu. Dopuścił się pan samowoli zarówno w stosunku do firmy Bewsirius, jak też i w stosunku do budowy i będzie pan za to odpowiadał. Niema co chować się tu za czyjeś plecy. Jedyne, co panu pozostało do zrobienia, to niezwłocznie wydać dyspozycje co do zdemontowania ekskawatorów. Co będzie z tymi, które już wyszły, — zdecydujemy jutro.
— Ależ zapewniam pana, że się pan myli...
— Być może, wówczas ja będę odpowiadać za swe omyłki. Wyda pan dyspozycje czy nie?
— Nie.
— Aha, więc tak!
— Wszak usunął mnie pan od wykonywania mych obowiązków. Dyspozycje moje od tej chwili są nieistotne. Niech pan sam wyda zarządzenia.
To brzmiało już nietylko, jak szyderstwo, lecz jak wyzwanie. Morozow, nie spodziewając się bezpośredniego oporu, nie odrazu odpowiedział. Oczy tadżyka świeciły się uporem i złością.
„Oto i miejscowe kadry!“
Morozow wziął ze stołu klucz i otworzył drzwi.
— Dobrze, sam wydam zarządzenia. A z panem pogadamy w komitecie partyjnym.
Strona:Bruno Jasieński - Człowiek zmienia skórę.djvu/250
Ta strona została uwierzytelniona.