Tego dnia nie udało się Morozowowi wyjechać: motor okazał się nie w porządku. Nazajutrz rano, gdy Morozow siadł już w auto, nadeszła wieść, że o piętnaście kilometrów od przystani zatonęła barka z częściami dwu ekskawatorów. Trzeba było natychmiast przerzucić tam wszystkich robotników i ratować zatopione części, dopóki nie powlokła ich woda i nie zniszczyła kamieniami.
Morozow kierował osobiście akcją ratunkową. Późną nocą, przy świetle pochodni i lamp, rozebrani do naga ludzie, walczyli z wirującą wodą, wyrywając jej po kawałku kosztowny ładunek. Do świtu uratowano większą część ładunku. Przepadły kocioł i połowa gąsienicy. Trzeba było w poszukiwaniach za niemi puścić się z prądem.
Morozow, zgrzany i wyczerpany, przysiadł w samochodzie. Zły był na siebie, że stracił czas. Czy warto było ratować dwa ekskawatory, podczas gdy tam, na płaskowzgórzu ginęło ich sześć. Nie wolno było tracić ani minuty. Zlazł z maszyny, zanurzył głowę w zimną wodę, zmywając natrętną śpiączkę, i odszukawszy Urtabajewa, polecił szoferowi ruszać.
Gdy mijali przystań, było już południe. Morozow milczał, zziębnięty i ponury. Milczał również Urtabajew. Urtabajew ożywił się, ujrzawszy zdala maszerujący ekskawator. Odwrócił się i długo wodził go spojrzeniem. Morozow, wcisnąwszy się w kąt, siedział z zamkniętemi oczyma. Droga ciągnęła się w nieskończoność, prosta, jak uderzenie bicza po bronzowym grzbiecie pustyni. Morozow usnął.
Obudził go ogłuszający szum. Po stepie, o dwie-
Strona:Bruno Jasieński - Człowiek zmienia skórę.djvu/251
Ta strona została uwierzytelniona.