odróżniali się oni od innych i nie mogłem zgóry wiedzieć, że zamierzają uciekać.
Znowuż oczy Urtabajewa zatrzymały się na Morozowowie.
„Drwi, sukinsyn, wyraźnie drwi” — pomyślał Morozow. Gra Urtabajewa wywoływała w nim głębokie oburzenie.
— Dlaczego więc mówi pan, że cała historja jest wymyślona? Wychodzi, że nie jest wymyślona, — rzucił szorstko, czując, jak mu krew uderza do twarzy.
— Wymysłem jest, że przyjmowałem jakichś tam dwuch afgan, wiedząc zgóry o ich zamierzonej ucieczce.
— Znaczy się, nie wiedział pan, że zamierzają oni uciekać?
— Nie, nie wiedziałem.
— A kartka do Krystałowa — zapytał, szperając w papierach, pełnomocnik KK.
— Krystałowa wogóle znałem nader powierzchownie, wyłącznie z jego pracy w oddziale technicznym. O tem, że w oddziale technicznym są nieporządki, wiedziałem, jakie natomiast i kto taki jest Krystałow, nigdy mi nawet do głowy nie mgoło przyjść. I żadnych kartek do Krystałowa nie pisałem.
— To znaczy, kartka ta nie była przez pana pisana — zainteresował się Komarenko.
— Nie, nie przeze mnie. Dalej: sprawa z zasadzką pod Kijikiem. Należy zacząć z tego, że Chodżyjarowa widzę po raz pierwszy, Chociaż nie, nie byłoby to ścisłem. Twarz jego skądyś znam. Widziałem
Strona:Bruno Jasieński - Człowiek zmienia skórę.djvu/310
Ta strona została uwierzytelniona.