lecz delikatna sugestja. Od chorego, beznadziejnie dotkniętego gangreną, szedł do psychicznie chorego.
Nie zastawszy Walentyny w domu, zmartwił się szczerze, — wątpliwe, żeby się tak prędko znalazł znowu wolny wieczór, — i w nadziei, że wkrótce przyjdzie, począł na nią czekać. Wieczór ten powinien był stać się zwrotnym w chorobie Walentyny. Synicyn zbierał w myślach nieodparte argumenty, mogące przekonać każdego najbardziej zagorzałego oportunistę, próbował przeciwstawiać się im możliwemi sprzeciwami.
Kiedy już argumenty były zważone i poszeregowane, wydało się Synicynowi, że to wszystko nie to, potrzebne. To wszystko mogła Walentyna z równem powodzeniem zaczerpnąć z gazet. Tu potrzebne było coś innego.
Walentyna nie przychodziła. Przeszła godzina, potem druga. Synicyn krzątał się po pokoju, zachodził do swego „robotniczego gabinetu“, wydzielonego w oddzielną rezydencję zapomocą powietrznej przegródki z fornier. Minęła jeszcze godzina. Wreszcie drzwi wiodące na dwór, skrzypnęły.
Synicyn podniósł się na spotkanie. Do pokoju wszedł Komarenko.
— Ach, to ty... — z rozczarowaniem przeciągnął Synicyn.
— Przechodziłem obok, postanowiłem zajrzeć. Jest co nowego?
— Kolej na ciebie. Trzeba będzie aresztować Urtabajewa.
Strona:Bruno Jasieński - Człowiek zmienia skórę.djvu/319
Ta strona została uwierzytelniona.