Strona:Bruno Jasieński - Człowiek zmienia skórę.djvu/333

Ta strona została uwierzytelniona.

— Pan się nazywa towarzysz Prytuła? — zapytał prorab.
— Prytuła Klimentyj, on sam.
— Mamy postawić w kotlinie dźwig szybowy. Podejmie się pan?
— Dlaczego nie? Można.
— A stawiał pan kiedy?
— Szybowy ćwik? Nie, nie zdarzało się.
— Nie ćwik, a dźwig. Nic nie szkodzi, damy panu plan i wszystkie wyliczenia. Będzie pan pracować pod kierownictwem amerykańskiego inżyniera.
— Można, — zgodził się Klimentyj.
Clarke nakreślił na arkuszu papieru szemat urządzenia i podał papier cieśli. Klimentyj długo obracał papier w palcach, uparcie wpatrując się w rysunek, jakby w rebus, który proponowano mu odgadnąć.
— No, jak? Rozumie pan?
— Na papierze to juści zawdy wychodzi tak dobrze, a zaczniesz budować, co wyjdzie — niewiadomo.
— A pan orjentuje się w planach? — podejrzliwie, zukosa spojrzał prorab.
— My — cieśle. Nasza sprawa z drzewa budować, a nie z papirków, — obraził się Klimentyj.
— No, bracie, bez planu własnym rozumem nie postawisz. Czy niema tam kogo w waszej arteli, ktoby się znał na planach?
— Nie takie sztuki budowalim, i bez papirków. Ty opowiedz, jaki on taki, twój ćwik, ile na wysokość, ile na szerokość, a co do naszej roboty nie gadaj, zrobim.