— W szybach byłeś? Koper widziałeś?
— Byłem. A gdzie tu masz szybę?
— Nie o szybę tu chodzi. Ta sama zasada...
— Co do zasady nie wiem, nie widziałem i łgać nie chcę.
— Dziwak z ciebie. Koper widziałeś? Drewniana wieża, wgórze się zwęża, na górze koło.
— Wiem.
— No więc, tutaj to samo, tylko mniejsze już, i nie klatka w niej, a kosz od ekskawatora. A na tej wysokości, gdzie koło, odchodzi wbok estakada.
— A wystukada też drewniana?
— Estakada — to taki mostek, wąski, aby kosz mógł wbok odjechać. Sama wieża stoi wdole, w kotlinie, wysoka na dwadzieścia pięć metrów, na górze kręci się koło, wyciąga wgórę kosz, jak ze studni. Kosz trzeba odwieźć nabok. W tym celu od wieży do samego końca kotliny buduje się mostek tak, aby kosz, przejechawszy po nim, wysypał kamień za kotliną, na kawaljerze.
— Na kawalerji? A czy to końmi będziecie go wywozić?
— Ależ nie na kawalerji, lecz na kawaljerze, to znaczy, na nasypie.
— A ty tak i gadaj. Nie uczono nas po amerykańsku — Klimentyj spojrzał zukosa na amerykanina.
— No, jak, rozumiesz?
— Co tu rozumieć, sprawa prosta. Ty mnie lepiej miejsce pokaż, gdzie ten koper stać powinien, a ja ci powiem, ile drzewa do tego trzeba i jakiego.
Strona:Bruno Jasieński - Człowiek zmienia skórę.djvu/334
Ta strona została uwierzytelniona.