Strona:Bruno Jasieński - Człowiek zmienia skórę.djvu/351

Ta strona została uwierzytelniona.

ani jednego słowa, lecz których oczy proponowały przyjaźń.
Wracając któregoś późnego wieczoru do miasteczka, gdzie czekała na niego maszyna, Clarke zauważył, że ktoś idzie za nim. Następnego wieczora, obejrzawszy się, spostrzegł idącą za nim w odległości dziesięciu kroków ciemną sylwetkę. Nie mógł to być zwykły przypadek. Clarke opowiedział o swych wieczornych spotkaniach Połozowej. Ta, jakby tłomacząc się, wyjaśniła, że komsomolcy, dowiedziawszy się o kartkach z groźbami, obawiają się, żeby się coś z Clarkiem nie zdarzyło w czasie jego wieczornych powrotów z odcinka do miasteczka. Clarke mruknął niezrozumiale; nie można było pojąć — czy jest zadowolony z tej opieki czy nie. W rzeczywistości był on poprostu zmieszany, w zmieszaniu tem jednak było coś ciepłego i wzruszającego. Przechadzając się po budowie, nie oglądał się już za sobą, jak przedtem, z obawą. Świadomość bliskiej obecności licznych niewidzialnych sprzymierzeńców była radosną i nową.
I teraz, okrążony komsomolcami, chciał im coś powiedzieć przyjemnego, dać im do zrozumienia, że ceni ich przyjaźń.
W owej chwili poprzez grupę młodzieży przecisnął się ku Clarkowi „Egipcjanin” i poprosił Połozową, by przetłomaczyła, czy nie zgodziłby się Clarke wystąpić dziś wieczorem na zebraniu robotników w sprawie Urtabajewa. Trzeba powiedzieć kilka tylko słów, wyjaśnić sprawę z ekskawatorami, i dobrzeby było, gdyby wystąpił amerykański specjali-