malec w długich spodniach, sięgających mu do piersi i przepasanych w talji szpagatem.
— Chłopaki! Nie widzieliśta? Człowiek z brzegu do rzeki skoczył i wpław pomknął. Jak boga kocham, nie łżę! Woda go zniosła za kilometr. Wylazł na mieliznę, potem na tamten brzeg się przebierał. Ot wam krzyż, nie łżę!
— Oto wasz Pticyn! — machnął ręką „Egipcjanin“. Nie wydamy, nie wydamy, — oto i nie wydali!
„Egipcjanin” trzasnął drzwiami, z sufitu posypała się glina. Po chwili kroczył już w kierunku partkomu.
Zrobiwszy zwykłą swą turę, zaszedł Halcew po dwuch godzinach do jurty miejscowego pisma i zetknął się tam znowu twarzą w twarz z Tarełkinem i Kuzniecowym.
— A wy co?
— A myśmy tu oświadczenie przynieśli do gazety, co do tego... co niesłuszne i wszystko takie... I tam jeszcze, co do tego, że zobowiązujemy się... Kuzniecow, nie patrząc na „Egipcjanina” wsunął mu zapocony w ręku papierek.
„Egipcjanin” szybko przebiegł spojrzeniem.
— A co do agitacji, my tam jeszcze dwuch, żeby nie drapnęli, zamknęliśmy w spiżarni. Zobaczcie tam, kto i co... Tylko, jeżeli okażą się nie w rodzaju kułaków, — nie ruszać. Wszyscy postanawiali, każdy ma swój łeb, i odpowiadać, znaczy się, trzeba narówni.
Strona:Bruno Jasieński - Człowiek zmienia skórę.djvu/358
Ta strona została uwierzytelniona.