Strona:Bruno Jasieński - Palę Paryż.djvu/034

Ta strona została uwierzytelniona.

Pierre otworzył oczy naoścież.
Monotonne skomlenie pianoli. Ciężkie, pełnopierśne anielice defilują po sali w hipnozie zwolnionego filmu. Jedna z nich, zupełnie naga, z kokardą we włosach, przycupnęła na skraju kanapki, uporczywie wpatrzona w Pierra.
— Nie poznaje mnie pan? Byłam przecież przyjaciółką Jeannette. Chodziliśmy razem często do kina. Pamięta pan, kupował nam pan zawsze cukierki?...
Pierre z uporem jarmarcznego gapia, nachylony nad straganem pamięci, szperał w napełniających go trocinach, natrafiając co chwila na rozsiane w nich błyszczące punkciki wspomnień.
Któż to taki ta namolna mucha, zawzięcie usiłująca wrócić go poprzedniej, porzuconej na zawsze rzeczywistości? Byłażby to tylko złuda jego przesiąkniętej jeszcze ziemskiemi reminiscencjami wyobraźni? W takim razie wystarczy zagrzebać się głębiej w czarodziejskie poduszki napływającej falami, wszechoczyszczającej senności.
Lecz dokuczliwa mucha brzęczała bez przestanku:
— Chciał pan spytać pewno, jak się tu dostałam? Mój Boże, to takie proste. Nigdy nie miałam jakoś szczęścia. Ani razu nie trafił mi się forsisty przyjaciel. Za dwieście franków miesięcznie wyżyć i ubrać się trochę trudno. Co innego, gdy się ma takiego dobrego przyjaciela, jak ma Jeannette. Powinęła mi się noga. Dostałam książeczkę. Z magazynu wyrzucono mnie oczywiście na drugi dzień. Trzeba było próbować na ulicy, a to nie tak łatwo, jakby się zdawało. Jeszcze latem niczego, ale jak przyjdą deszcze... Nie mam na to zdrowia. Przeziębiłam się... Leżałam w szpitalu. Jak wyzdrowiałam, dostałam się tutaj. Tu, w gruncie rzeczy — praca o wiele lżejsza. Zawsze ciepło. Zarabia się mniej, ale za to regularnie. Dziesięć franków od gościa, z tego siedem — dla gospodyni. Jedzenie na miejscu. Można wyżyć. Zarabia się raz więcej, raz mniej, zależy od szczęścia. Przedwczoraj naprzykład miałam piętnastu gości — to