Strona:Bruno Jasieński - Palę Paryż.djvu/043

Ta strona została uwierzytelniona.
V.

Wszystko, co nastąpiło później, wystawało już, jak chaplinowska chatka nad przepaścią, jednym bokiem poza granicę trójwymiarowej rzeczywistości.
Czarne, ociekające mrokiem ściany. Prawidłowy sześcian stęchłego powietrza, które można krajać nożem, jak gigantyczną kostkę magicznego buljonu Maggi. I w głębokiej, zakratowanej studni okna — litr skondensowanego nieba.
Pierre poznał nowy, miniaturowy światek, rządzony własnemi, osobliwemi prawami na marginesie olbrzymiego, skomplikowanego mechanizmu świata. Nieznany świat rzeczy niezasłużonych: wąski, wygodny tapczan pod obwisłym baldachimem sufitu, rano i wieczór — menażka ciepłej zupy, omaszczonej kromką chleba, na które nie trzeba zapracować. Obok, za ścianą, w sąsiednich ciasnych pokoikach — dziwne społeczeństwo ludzi, wyrzuconych, jak nieużytki, przez skrupulatną, niewybaczającą maszynę świata tu, za wysoki mur bulwaru Arago i, z czyjejś niewiadomej woli, związanych, zmontowanych w nowy, dziwaczny mechanizm, rządzony nowemi, dziwacznemi prawami Świata Rzeczy Gotowych.
Regularne, jako karuzela, bezsensowne spacery po symetrycznych kręgach dziedzińca pod niskim, zakopconym kloszem więziennego nieba. Długi, przesuwany czyjąś niewidzialną ręką szereg-różaniec, którego każdy paciorek jest żywym, pulsującym ochłapem ludzkiego istnienia; maszynerja kółek, co nie mogły dopasować się nigdzie tam, po tamtej stronie muru, a wyrzucone razem do tego monstrualnego lamusu, przywierają do siebie zdumiewająco, zazębiają się niespodzianie, tworzą nowy zbiorowy organizm, funkcjo-