chodziła się do domów. Tańczono jeszcze na Montparnassie, w Dzielnicy Łacińskiej i w kilku innych dzielnicach, zamieszkałych przez cudzoziemców.
Trąbki wyły bez ustanku płaczliwe i wylękłe.
Nazajutrz rano Paryż obudził się w przerażeniu nad mokrą płachtą porannego dziennika. Na pierwszej stronie, wielkiemi czarnemi czcionkami, widniał przejmujący mrozem napis: „DŻUMA W PARYŻU!“
Wiadomości były zatrważające. W noc z 14 na 15 lipca zanotowano ośm tysięcy wypadków dżumy, wszystkie prawie bez wyjątku śmiertelne.
Dzień wstał blady z wycieńczenia, suchy i upalny. Od rana na ulice wyległy rozgorączkowane tłumy, wyrywające sobie z rąk świeże strzępy nadzwyczajnych dodatków. Głuche, przejmujące trąbki sanitarnych aut rozbrzmiewały bez przerwy, równocześnie po wszystkich zakątkach miasta. Zasłabnięcia na ulicach zaczęły zdarzać się dziesiątkami.
Z zapadnięciem wieczora na Górnym Montmartrze i Montparnassie próbowano mimo wszystko tańczyć. Tańczących było jednak niewielu.
Właściciele kawiarń, nie chcąc pogodzić się ze stratą tradycyjnego świątecznego zysku, zdołali pokompletować naprędce nowe orkiestry, i na skoczne dźwięki charlestona ze zmierzchających ulic runęły, zalewając opustoszałe tarasy, podniecone tłumy przechodniów. Muzykanci, szalejący przed „Rotondą“, wydmuchiwali z saksofonów ostatnie ochłapy płuc, napróżno starając się zagłuszyć ponury jazz-band sanitarnych karetek.
Ciasny prostokąt pomiędzy „Rotondą“, „Dômem“ i „La Coupole“ zaludnił się w mgnieniu oka mrowiem tańczących par.
Popłoch wybuchnął niespodzianie i stosunkowo dość późno. Zaczęło się, jak wszędzie. W trakcie tańca jedna z dziewcząt