Strona:Bruno Jasieński - Palę Paryż.djvu/097

Ta strona została uwierzytelniona.

Pierwszy raz w życiu P’an wyciągnął się na czystem, prawdziwem łóżku. Wydało mu się niewygodne. Poduszka jakoś nie pasowała do głowy. Odłożył ją nabok. Zato kołdra bardzo przypadła mu do gustu — ciepło. Miękka, wysłana oddechami cisza pokoju usposabiała do rozmyślań.
Cóż, w gruncie rzeczy nic strasznego. Jeżeli mikrus nie kłamie, zdaje się, że to poprostu szkoła. Uczą cudzoziemskiego języka i innych jeszcze rzeczy. Pouczyć się nie zawadzi. Tylko skąd też białym ludziom strzeliło do głowy uczyć chińskie dzieci? Prawdopodobnie jakiś szwindel. Niema obawy, dobrze z pewnością pilnują swojej tajemnicy. Zresztą trzeba będzie wybadać. Najważniejsze — nauczyć się cudzoziemskiego języka. Wtedy można będzie podsłuchać, co mówią między sobą biali ludzie. A nuż się wygadają. Trzeba mieć się na baczności. Nie prześlepić niczego. Wywiedzieć, co się tylko da.
Usnął, zwinięty w kłębek, jak jeż, — jeniec w nieprzyjacielskim obozie.
Potem — dni i tygodnie. Wiele dziwnych rzeczy i cudacznych opowiadań. Okazało się, naprzykład, że człowiek, przybity do drzewa, to wcale nie złodziej ani nawet wogóle nie człowiek, lecz prawdziwy, najprawdziwszy bóg. Pulchniutki ojciec Franciszek mawiał, że ten bóg naumyślnie przemienił się w człowieka, żeby cierpieć za wszystkich, nawet za niego, za małego P’ana. Podobno jego też bili niezgorzej. Nie chciało się wierzyć. Z jakiej racji biały człowiek, choćby to był nawet sam bóg, miałby tam cierpieć za Chińczyków? Ojciec Franciszek opowiadał o nim wiele śmiesznych historyj. Naprzykład, kiedy go bito i wymierzono mu policzek, tamten nie oddawał, lecz podstawiał drugi. Masz, bij, ile wlezie! Zupełnie, jak błazen w cyrku na jarmarku. Ojciec Franciszek mówił, że pokora to wielka cnota. Ale co ma do tego pokora, jak biją? Nie bronić się — zabiją na śmierć. Tamtego podobno też zabili. Poprostu — dziwak.
Zresztą nie taki znów zwyczajny dziwak, jakby się zda-