Strona:Bruno Jasieński - Palę Paryż.djvu/111

Ta strona została uwierzytelniona.

czorem, po pracy, padający ze zmęczenia robotnicy słuchali, nie rozumiejąc.
Próbował zagadywać w dni świąteczne. Starsi robotnicy bojaźliwie spozierali na niego zpodełba. W fabryce obawiali się nawet westchnąć głośniej. Za lada słowo, co dopiero za jawny opór — wypędzano precz. Jakże w takich warunkach myśleć o sprzeciwie? Unikali go i obserwowali z obawą: ani chybi, ściągnie jaką biedę.
Mimo wszystko, pod koniec drugiego miesiąca, udało mu się sklecić niewielkie kółko młodzieży. Praca szła opornie. Wśród młodzieży — większość analfabetów. Urządził wieczorne kursa elementarne. Przychodziło niewielu. Po dwunastu godzinach wyczerpującej pracy oczy kleiły się do snu. Trudne litery nie przenikały do głów zaczadzonych dymem zmęczenia. Jak tu takich uczyć? W niemocy opadały mu ręce.
Wśród młodzieży znalazł niespodzianie dzielnego pomocnika. Szesnastoletnia szpularka, Czen. Niepospolicie inteligentna dziewczyna. Uczyła się pilnie. Wyprzedziła wszystkich. Żarliwie agitowała wśród koleżanek. Wciągnęła do kółka kilkanaście robotnic.
Bardzo spodobała się P’anowi. Wypytywała szczegółowo o wszystko. Chciwie zapamiętywała. Pytania stawiała rzeczowe, nie dziecinne, przemyślane i ścisłe. Skośne, rozumne oczy spoglądały łagodnie i otwarcie.
Kiedyś, wracając z fabryki, opowiedziała P’anowi swą niedługą historję. Pochodzi ze wsi. W domu było ich trzynaścioro, a ziemi zaledwie dwa „mu“. Ciężko. Gdy miała trzynaście lat, ojciec sprzedał ją staruchowi. Uciekła. Pieszo przywędrowała do miasta. Pracowała w japońskiej fabryce, — płacili mało, nie można było wyżyć. Teraz pracuje tu, jako szpularka. Ciężko, ale zawsze lepiej.
P’an dotychczas dziewcząt nie spotykał. U ojców-lazarystów nie miał po temu sposobności. Lecz nieświadomie zwykł niemi pogardzać: niewolnice, samki, nic więcej. Od-